Biblia – fundament wiary chrześcijańskiej – jest… najrzadziej czytaną księgą przez jej wyznawców. Fragmentaryczna znajomość objawionych treści wśród wiernych zdumiewa. Czyż to nie paradoks, iż większość z nas, posiadając Pismo Święte przetłumaczone na język polski, tak rzadko do niego zagląda, a kiedyś ludzie pragnęli posiadać choćby niewielki jego fragment w zrozumiałym dla siebie języku?
Nieprzypadkowo papież Benedykt XVI zwrócił się z gorącym apelem do swojej owczarni, aby częściej czytała Słowo Boże. Z drugiej strony, w zasadzie nie powinno nas to wcale dziwić, jeśli przyjrzeć się temu, co wyczyniano z tą Świętą Księgą w minionych stuleciach. Czy wobec tego następca na Piotrowym Tronie dokonał symbolicznego gestu w kierunku odkupienia grzechów, jakich wobec Pisma Świętego wielokrotnie dopuszczano się kilka wieków wstecz? Historia o tym, jak władze kościelne zabraniały świeckiemu ludowi czytania Biblii jest zarówno niesłychana, jak i wielowątkowa.
Pismo dla wybranych
Kościół katolicki doby wczesnego średniowiecza nie żywił jeszcze większych obaw do indywidualnego czytania Biblii. Chociaż, jak to zwykle bywa, zdarzały się wyjątki: papież Grzegorz VII (ok.1020–1085) grzmiał: Podobało się Bogu, aby Pismo Święte pozostało tajemnicą w niektórych częściach, inaczej bowiem, gdyby było zupełnie zrozumiałe dla wszystkich, zbyt nisko by je ceniono i utracono by dla niego szacunek. Mogłoby też być fałszywie zrozumiane przez ludzi niedostatecznie wykształconych i przywodzić ich do błędu.
Nic zatem dziwnego, że zniechęcano do biblijnej lektury oraz do prowadzenia badań nad jej treścią. Podejrzewano m.in., że powszechny dostęp wypaczy jej prawdziwe rozumienie, a to już tylko krok do zatrząśnięcia się drzwi do Bożej Prawdy. Z kolei mocno wojowniczemu papieżowi Innocentemu III (1161−1216) nie podobało się tłumaczenie Psalmów, Ewangelii i Listów św. Pawła na język francuski, więc tego zakazał. W 1211 r., również z jego polecenia, biskup Bertram z Metzu zorganizował krucjatę przeciw wszystkim czytającym Biblię w języku ojczystym. Ponadto zgodnie z zaleceniem namiestnika Kościoła, znaleziony egzemplarz takiej Biblii… palono.
Tylko w teorii każdy wyznawca wiary chrystusowej miał dostęp do świętych wersetów. Zważmy na to, że rękopiśmienne księgi kosztowały krocie, przepisywano je długo, mozolnie i nierzadko z błędami, a umiejętność czytania i pisania okazywała się marginalna. Na druk trzeba było chwilę poczekać. Warto także wspomnieć, że z analfabetyzmem zmagano się w Europie jeszcze w XX w. Wierni świeccy, ale również klerycy i zakonnicy posiadali wybiórczy dostęp do Biblii podczas liturgii Mszy św., pod warunkiem oczywiście, że znali łacinę. Ponadto brakowało stosownej interpretacji, a usłyszane fragmenty rozumiano na wiele sposobów.
Zatem w jaki sposób ogół uczył się zasad wiary? W tym celu stworzono tzw. biblię ubogich, pod którym to pojęciem rozumiano m. in. szeroki wachlarz przedstawień artystycznych, motywów ze Starego i Nowego Testamentu, umieszczanych nad wejściem do świątyni i wokół niego (płaskorzeźby i freski o tematyce religijnej). Drugim źródłem był przekaz płynący z ust kaznodziei. Najczęściej jednak koncentrujący się na wymiarze moralnym. Zresztą trudności z treścią, wykładnią zasad i interpretacją prawd objawionych zapisanych na kartach Pisma, chrześcijaństwo miało praktycznie od zawsze. Powszechnie wiadomo, że na przestrzeni dziejów Kościoła Biblia była wielokrotnie redagowana. Część zapisów umieszczano w kanonie, inne odrzucano. Grzebano w treści zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu. Biblię szyto na miarę potrzeb. Dopóki nie ucichły echa teologicznych dysput, dociekań historyków oraz poszukiwań językoznawców – Biblia była niczym żywy organizm, który co rusz poddawano rozmaitym eksperymentom i zabiegom edytorskim. W 1229 r. synod w Tuluzie zakazał osobom świeckim posiadania Biblii, a kilka lat później kolejne ustalenia, mające miejsce w Tarragonie, nakazywały spalenie wszystkich jej części przetłumaczonych na języki narodowe.
Osobną kwestią była oczywiście jakość samego tłumaczenia, które pozostawiało wiele do życzenia. W praktyce, duchowni uczeni w mowie i piśmie pochylali swoje głowy częściej nad treścią Starego niż Nowego Testamentu. Tłumaczono go z języka hebrajskiego. Nieprzypadkowo. Ten zdumiewający zapał to wynik tradycji, którą przekazali święci: Hieronim i Orygenes. Nawiasem mówiąc, prawdziwym mistrzem bezpardonowej ingerencji w święte zgłoski był bez wątpienia papież Sykstus V (1521−1590). Ten namaszczony bożą sakrą mąż komponował od nowa całe rozdziały! Bezkarnie. Święty Hieronim ostrzegał jednak przed niefrasobliwą swobodą twórczą, twierdził bowiem, że przekładanie tekstu z języka oryginalnego na inny jest karkołomne, a nawet niebezpieczne. Łatwo bowiem o językowe pomyłki, przeinaczenia słów, a w konsekwencji wypaczenie sensu. Zauważmy przy tym, że nie posiadano wówczas tylu narzędzi naukowych co dziś, brakowało odpowiedniej metodologii (w tym chociażby metody historyczno-krytycznej, właściwej analizy narracyjnej), aby móc przekazać właściwe rozumienie tekstu biblijnego. Jak wspomniałam, po Nowy Testament sięgano rzadziej, jego komentowanie nastręczało średniowiecznym umysłom więcej trudności. Dopiero w 1516 r. Erazm z Rotterdamu opracował pierwsze greckie wydanie. Do tego momentu wszelkie majsterkowanie przy biblijnej tekście budziło podejrzenia oraz niechęć zwierzchników Kościoła. Sytuacji tej sprzyjała niewątpliwie uprzywilejowana rola łaciny, jako języka religii katolickiej. Warto tutaj nadmienić, że punktem wyjścia dla wszelkich przeróbek tekstu i wprowadzania rozmaitych innowacji była łacińska wersja Biblii z IV w., czyli Wulgata.