Białowieża. Schyłek lata 1988 r. Grupa pracowników Zakładu Chirurgia Drzew z Prudnika, pod kierownictwem Andrzeja Skupa, przeprowadza prace pielęgnacyjno-konserwatorskie na grupie szesnastu starych dębów rosnących na wzgórzu w miejscowym Parku Pałacowym. Na pewno do głowy im wtedy nie przyszło, że przygotowują warunki do zaistnienia… cudu!
Miejsce z cudem
Kiedy on się stał, dokładnie nie wiadomo. Nieżyjący już mieszkańcy tej turystycznej miejscowości – zdun Jan Kozak (1915−1999) i działacz turystyczny Władysław Laprus (1919−2004) twierdzili, że niecodzienne zjawisko zauważyli w 1990 r., ale nikomu o nim nie rozpowiadali. Chodziło o wizerunek ludzkiej postaci, który pojawił się samoistnie na bliźnie po odciętym konarze na jednym z dębów. Panowie potraktowali to jako dość wyjątkowy układ bieli, twardzieli i zagrzybienia drzewa, który mogły podretuszować opady i zmieniające się w ciągu roku warunki atmosferyczne. W sumie nic szczególnego, o czym więc opowiadać!?
Pracowałem wówczas w Muzeum Przyrodniczo-Leśnym Białowieskiego Parku Narodowego, a więc po sąsiedzku z tą grupą starych drzew. Miałem zatem sposobność obserwowania zjawiska od samego początku. Wpadło mi ono w oczy mniej więcej w tym samym czasie, co wspomnianym już panom. Ja, z wykształcenia leśnik, również przychylałem się do ich interpretacji. Dodałbym tylko, że swoją rolę na pewno odegrało też posmarowanie blizny substancją konserwującą.
O niecodziennym zjawisku stało się głośno na początku czerwca 1991 r. Przyczynił się do tego głównie pracownik Białowieskiego Parku Narodowego – Stanisław Banach, który wizerunek głowy na konarze zauważył podczas jednego z obchodów terenu. Zaczął opowiadać o nim swoim znajomym, pokazywać turystom. Ludzie informację o białowieskim cudzie przekazywali dalej. Wydawana w Białymstoku Gazeta Współczesna opublikowała w nr 120 z 25 czerwca tegoż roku list w tej sprawie, napisany przez białowieskiego przewodnika Mikołaja Patejuka (1923−2007). Korespondencję opatrzono tytułem Cud w Białowieży?
No i zawrzało! O ile do tego czasu turyści dopytywali się, gdzie można zobaczyć żubry, teraz pytali o miejsce z cudem. Tak było przez dwa kolejne sezony turystyczne. Żubr zszedł na drugi plan. I to zdecydowanie! Wizerunkiem postaci z dębu zafascynowali się nawet artyści plastycy, biorący udział w międzynarodowym plenerze malarskim w Białowieży we wrześniu 1991 r. Niektórzy umieścili go na swych płótnach. Szkoda tylko, że każdy z tych obrazów obarczony jest piętnem artystycznej transformacji, czyli każdy z artystów widział postać nieco inaczej.
Niecodziennemu zjawisku zacząłem poświęcać więcej uwagi głównie pod wpływem znajomych – lekarza dr. Sergiusza Tarasiewicza, który zdecydowanie odrzucał moją interpretację, oraz pasjonującego się astrofizyką płk. inż. Borysa Russko z Warszawy, odwiedzającego w lecie swą rodzinną miejscowość. Niejednokrotnie przychodziło mi udzielać informacji o nim osobom zajmującym się zjawiskami paranormalnymi, radiestezją etc., które przyjechały do Białowieży w celu obejrzenia cudu własnymi oczami.
Pewnych wątpliwości co do słuszności mojej interpretacji zjawiska nabrałem w momencie, gdy okazało się, że dąb wydziela jakąś energię. Było to pewnej letniej nocy. Ze snu wytrąciło mnie niecierpliwe pukanie do drzwi. Okazało się, że to dr Tarasiewicz w towarzystwie młodego mężczyzny, chłopca i pani w średnim wieku. Jak się później wyjaśniło, mężczyzna był specjalistą od zjawisk bioenergetycznych, pani zaś specjalizowała się w astrologii. Doktor spotkał ich w okolicy dębów, opowiedział o cudzie, no i niejako sprowokował ich do przeprowadzenia eksperymentu. To właśnie oni wyczuli tę energię.