Gdyby nie zwierzęta, a zwłaszcza koty, nie wiem, czy przeszedłbym w więzieniu jakąkolwiek resocjalizację, czy nawiązałbym normalne relacje społeczne, czy stałbym się wrażliwszym człowiekiem. To dzięki nim moja droga do wolności nie była straconym czasem
Czas, który musiałem spędzić w więzieniu, niedługo minie*. Kara wkrótce się skończy i odzyskam upragnioną wolność. Zanim wyjdę, chciałbym podzielić się z Czytelnikami niezwykłymi historiami, które przydarzyły mi się dzięki zwierzętom, a przede wszystkim kotom… I opisując mój pobyt w zakładzie karnym, przybliżyć jego sens.
Wiadomość od Gapcia
W 2009 r. na terenie Zakładu Karnego w Koronowie bytowało 9 kotów. Wiele też przedostawało się zza bramy, by zaspokoić głód i wyspać się w ciepłych pomieszczeniach. Niektóre były chore, poturbowane, skrzywdzone przez ludzi. Przychodziły po pomoc i ją znajdowały. A mogły to wszystko otrzymać dzięki przychylności ówczesnego dyrektora ZK, którym był płk Karol Klucz. Do dziś darzę go ogromnym szacunkiem i jestem mu wdzięczny za takie podejście do zwierząt.
Zimą, wiosną i jesienią kocia stołówka aż roiła się od futrzaków, gdy ok. godz. 19. napełniałem miski kilogramami karmy. Przekazywały ją na moją prośbę różne firmy, z którymi nawiązywałem kontakt, dzwoniąc z budki telefonicznej i przekonując do pomocy. Wśród nich były przede wszystkim: Mars, Purina, Z.W., Hobby, Dolina Noteci, Medivet, Bozita, Acana i wiele innych. Wszystkim darczyńcom jestem niezmiernie wdzięczny.
Ta działalność była też dla mnie nauką – pomogła mi inaczej spojrzeć na potrzebujące istoty, bezinteresownie pomagać tym najmniejszym i najsłabszym. Mogłem się też po prostu resocjalizować i aktywizować społecznie.
Gdy zapadała cisza nocna, z mojego okna słychać było chrupanie i mlaskanie, które dobiegało z kociej stołówki. Bywało, że na trawniku, w pobliżu miejsca karmienia tworzyła się kolejka głodnych kotów. Wówczas z okna mojej celi spuszczałem na cienkiej żyłce dodatkową pełną miskę.
Wśród więziennych kotów żył pręgowany kocurek, nieprzypadkowo nazwany przeze mnie Gapciem. Był to bowiem prawdziwy gapcio, któremu ciągle coś się przydarzało. Często leżał na trawie i tak zapamiętale wgapiał się w jakiegoś robaczka, że nic do niego nie docierało. Nawet to, że w kociej stołówce pojawiła się kolacja. a pozostałe koty jedzą, aż trzęsą im się uszy. Bywało tak, że zanim Gapcio się zorientował, iż miski zostały napełnione, wszystkie zostały już dokładnie wylizane. Wtedy podchodził pod moje okno i patrzył wyczekująco. Musiałem więc zacząć uwzględniać jego gapiostwo podczas karmienia, odkładając coś specjalnie dla niego.
Pewnego dnia kocur przepadł. Minął prawie tydzień i wiedziałem już, że dzieje się coś złego. Gapcio znikał czasem na kilka dni, ale nigdy na tak długo! Kiedy byłem już pewien, że straciłem go na zawsze, dostałem od niego wiadomość. Po prostu poczułem, że został zamknięty. Tuż poza głównym terenem ZK znajdują się pomieszczenia gospodarcze. Nieczęsto ktoś tam zagląda. Czasem drzwi są otwarte, a potem zamyka się je na długie dni. Zacząłem więc błagać pracowników o otworzenie tych pomieszczeń, mówiłem, że ktoś zamknął tam kota. Drwili i śmiali się, że coś mi się ubzdurało, pytali, skąd niby to wiem. Nie mogłem jednak odpowiedzieć, że dostałem taką wiadomość od kota… Mimo to byłem tak uparty, zdesperowany, że w końcu, dla świętego spokoju, drzwi otworzono i… Gapcio został uwolniony.
Jerzy Gil znany jest już Czytelnikom NŚ, na którego łamach prezentowane były jego portrety zwierząt oraz listy do Redakcji przysyłane z więzienia. Ja poznałam Jerzego, gdy w 2012 r. trafiłam do miesięcznika Kocie Sprawy i na wiele lat objęłam w nim funkcję redaktora prowadzącego. Niestety magazyn po 15 latach zakończył działalność, ale znajomość z Jerzym utrzymuję do dziś, próbując wspólnie z nim i z innymi osobami pomagać bezdomnym zwierzętom. Wśród wielu listów i własnoręcznie namalowanych pocztówek otrzymałam od niego także ten oto tekst z prośbą o opublikowanie go w NŚ. Poznajmy więc jego opowieść o drodze do wolności, która dzięki zwierzętom stała się mniej wyboista.
Joanna Müller
Kiedy go zobaczyłem, niemal pękło mi serce. Z okrągłego zwierzaka został tylko szkielet pokryty skórą i futrem. Miał chudy pyszczek, zapadnięte oczy i był tak słaby, że idąc, ocierał się bokiem o ścianę budynku, by się podeprzeć. Jednak kiedy mnie zobaczył, w jego oczach dostrzegłem radość, bo kojarzyłem mu się przede wszystkim z jedzeniem. Choć codziennie miałem do wykarmienia wiele kotów, postanowiłem zrobić, co się da, żeby doprowadzić go do normalnego stanu. Niestety nigdy nie doszedł do formy. Został zawieziony do weterynarza, ale lekarka niczego nie stwierdziła. Kilka miesięcy później przyszedł się ze mną pożegnać, a potem odszedł na zawsze. Nie mogę sobie darować, że tak niewiele byłem w stanie dla niego zrobić. Ciągle widzę te wpatrzone we mnie oczy.
Często wspominam Gapcia, Plamkę, Zdziśka, Pinia i jego mamę – Szarą, Mamulkę, Zyzulę i wiele innych kotów, które już odeszły. Wspominam te zwierzęta, recytując ich imiona, bo w myśl staroegipskiego wierzenia, wypowiadając imię zmarłego, przywraca się go do życia.
Mam też nadzieję, że kiedyś spotkam Gapcia i inne zwierzaki, bo bardzo bym chciał iść kiedyś tam, gdzie po śmierci idą też one. Życie na tym świecie bez zwierząt jest bardzo puste i smutne. Na tym innym świecie też by takie było.
Nowe rządy i zakaz na zakazie
Niestety przyszedł taki czas, że w ZK w Koronowie musiałem nauczyć się funkcjonować bez zwierząt. W 2015 r. pojawił się nowy dyrektor, któremu koty bardzo przeszkadzały. Kazał uszczelnić wszystkie dziury, kocie przejścia. Na szczęście przez lata spora liczba zwierząt znalazła swoje domy. Jednak część bardziej zdziczałych była tu nadal. Z dnia na dzień zostały bez jedzenia i musiały same zacząć go szukać.
Dyrektor nie dawał innym dobrego przykładu. Nie rozumiem jego decyzji. Na szczęście od lat współpracuję z przedstawicielami lokalnej społeczności w zakresie pomocy zwierzakom, dlatego dobrzy ludzie przyszli im na ratunek, np. pani Lena. Wiele osób z Koronowa mówiło mi potem, że po uszczelnieniu dziur koty siedziały pod murem i próbowały go desperacko przeskoczyć.
Dyrekcja zaczęła mi też uniemożliwiać, a w maju 2021 r. wręcz zakazała malowania obrazów – portretów zwierząt, które do tej pory przekazywałem fundacjom i wolontariuszom, by za środki z ich sprzedaży kupowano karmę (pani Lena wystawiała np. moje prace na tzw. Szarusiowym Bazarku na Facebooku, a za pozyskane pieniądze nabywała karmę dla bezdomnych kotów z Koronowa). Zakazano też przysyłania mi materiałów do malowania: tuszu, farb, ram… Pozbawiono nawet dodatkowego oświetlenia. Zabrano mi wszystko to, za pomocą czego byłem w stanie robić coś dobrego dla zwierząt.
Domki dla kotów także usunięto. Nie mogłem szyć posłań (szyliśmy je ręcznie, razem ze współosadzonym, z różnych materiałów odpadowych, które pozyskiwałem zarówno na własną rękę, jak i otrzymywałem od Stowarzyszenia Penitencjarnego Patronat, a także od pani Ewy z okolic Katowic). Powstawały w ten sposób grube poduszki, poszewki z polaru, posłanka. Rozsyłałem je potem do organizacji lub osób pomagających zwierzakom.
Reasumując, zakazano mi wszystkich form zajęć twórczych i aktywizacji społecznej skazanego, a sale do tego przeznaczone przerobiono na pomieszczenia administracyjne. Nawet za dokarmianie ptaków zaczęto karać mnie dyscyplinarnie! Mogłem tylko leżeć i patrzeć w sufit. Zakaz ten obowiązuje do dziś.
Przekaz od Marusi
Nigdy nie widziałem tak chudego kota. Dlatego nazwałem go Chudzinką. Po wygnaniu kotów za więzienne mury, kotka zamieszkała ze swoją kocią mamą, Staruszką, w okolicach Katowic, u pani Ewy i jej rodziny, którym do końca życia pozostanę za to wdzięczny. Za to, że nie zostały rozdzielone, bo okazały się nierozłączne. Gdy tylko jedna znikała drugiej z pola widzenia, od razu słychać było koci lament. Po odejściu Staruszki, Chudzinka wszystkie uczucie wobec mamy przelała na panią Ewę.
Starsza ma czarne futro i złote oczy. Patrzy nimi tak przenikliwie i wymownie… Jej synem był także wspomniany Gapcio. Miał po niej takie same ślepka.b Gdy na terenie ZK postawiłem pierwszy koci domek i wywalczyłem pomieszczenie w piwnicy, które przystosowałem dla kotów, jako pierwsza z tego schronienia zaczęła korzystać właśnie Staruszka.
W domu pani Ewy jest więcej zwierząt, a wśród nich maleńka Marusia. To niesamowity pies, który swoje uczucia wyraża także oczami, wpatrując się często w człowieka i w ten sposób nawiązując z nim dialog. Gdy pani Ewa rozmawiała ze mną przez telefon, Marusia przysłuchiwała się, nie odstępując swojej pani na krok.
Pewnego dnia w 2021 r. zaniemogłem. Powiadomiłem o tym p. Ewę w krótkiej, telefonicznej rozmowie. Chorowałem prawie miesiąc i w tym czasie nie miałem siły podejść do budki telefonicznej. Wówczas też, o czym dowiedziałem się później, pani Ewie zachorowały dwa zwierzaki (Fraszka i Kleksik), z których jeden odszedł, drugi zaś doznał paraliżu. Kobieta bardzo to przeżyła.
Wówczas Marusia… nawiązała ze mną kontakt. Poczułem to jak zwykle w momencie, gdy byłem wyciszony i odprężony, jakby między jawą i snem – jak w momencie przygotowania do medytacji, gdy umysł uwalnia się od trosk i doznań z otoczenia (jeszcze łatwiej osiągnąć mi ten stan dzięki głodówce). Marusia przekazała mi przede wszystkim obraz smutku, jaki odczuwała, z powodu rozpaczy swojej pani. Przekaz się zmieniał, ale odbiór smutku był stały. Suczka dała mi do zrozumienia, że chore zwierzęta nie mogą odejść na dobre, bo Ewa nie puszcza ich emocjonalnie, a chcą to zrobić, bo są zmęczone fizycznym cierpieniem.
Myślałem, że to suni coś się stało, ale potem odczytałem wyraźnie, iż to inne zwierzęta z jej stadka chcą odejść, by potem móc powrócić, zaś Ewa rozpozna je po oczach. Odchodzący Kleksik pragnął pocieszyć swoją panią, zapewnić ją, że powróci, a Marusia chciała, żeby ktoś jej o tym powiedział.
Po miesiącu dotarłem do telefonu i dowiedziałem się o chorobie oraz śmierci w gromadce u Ewy i że z Marusią wszystko w porządku. Wtedy przekazałem opiekunce wiadomość od kochających ją zwierząt. Mam nadzieję, że kiedyś poznam tę niezwykłą sunię osobiście i spojrzę jej głęboko w oczy… Są one bowiem odbiciem duszy.
Moja wewnętrzna przemiana
To nie więzienie czy resocjalizacja, która praktycznie w większości Zakładów Karnych nie istnieje, pozwoliły mi zrozumieć sens życia, spojrzeć inaczej na świat, poczuć istnienie Boga. Zmieniłem się właśnie dzięki zwierzętom. Zostałem wegetarianinem, a proszę mi wierzyć, w więzieniu nie jest to łatwe. W ZK byłem jedynym więźniem, który nie je mięsa. Jednak najważniejsze, by być konsekwentnym i zdeterminowanym, wierzyć w to, co się robi i być wobec siebie uczciwym. Nie oceniam pod tym względem innych, ale przekonuję ich do obrania takiej drogi.
Przejście na wegetarianizm czy – w miarę możliwości – weganizm daje inne spojrzenie na świat, na zwierzęta, ale i ludzi, pomaga w nauce miłości. Taki będzie w przyszłości świat, jaki obraz życia, empatii do innych stworzeń będziemy przekazywać młodszym my sami. Być może trafiłem do więzienia, bo nikt nigdy w dzieciństwie nie uczył mnie szacunku do innych form życia? Łatwo natomiast uczyłem się kłamstw o fałszywych kotach, o tym, że zwierzęta nie mają duszy, że są głupie, patrzyłem, jak hoduje się króliczki czy kurczaczki, by potem je zjeść.
Bardzo mnie boli, że zwierzęta, które są tak mądre, czują jak my, są przez większość osób tak strasznie traktowane, zamykane w klatkach, przywiązywane do łańcuchów, więzione, że nie dajemy im prawa do spokojnego życia. Odczuwam to tym dotkliwiej, że sam spędziłem lata za kratami, ale w końcu spotkało mnie to z jakiegoś powodu, nie tylko dlatego, że się urodziłem.
Myślę więc, że każdy powinien dostać szansę zamieszkania z kotem czy psem, doznać tej miłości, oddania, wzbogacić dzięki temu siebie, swoje uczucia i myśli. Każdy powinien choć raz zajrzeć do najbliższego schroniska i przygarnąć zwierzę, bez względu na jego wygląd, kolor futra, dając mu szansę na lepszą przyszłość. Dzięki temu na pewno wzbogaci także siebie, swoje życie. Dziękuję zwierzętom za tę najważniejszą naukę.