Violator (huius) operisinfelixesto. Gwałcicielu/burzycielu (tego) dzieła – nieszczęśliwym, przeklętym bądź! Ten napis od wieków tkwi na zewnętrznej ścianie dawnej Kaplicy Królewskiej wileńskiej katedry. Wileńska klątwa po raz pierwszy pokazała swoją siłę we wrześniu 1931 roku.
Zdaniem odkrywcy i badacza tej klątwy, Zbigniewa Święcha, który na jej ślad natrafił kilka lat po tym, jak odkrył istnienie wawelskiej klątwy Jagiellończyka, ta wileńska jest silniejsza od jej krakowskiego pierwowzoru i – jeśli o klątwie można tak powiedzieć – pełniejsza.
Gawęda Mistrza
Posłuchajmy jego gawędy na ten temat:
– Po wzniesieniu w katedrze wawelskiej Kaplicy Świętokrzyskiej (około 1470 roku) – jako pierwszego mauzoleum dla rodziny królewskiej, monarcha Kazimierz Jagiellończyk, a jednocześnie wielki książę litewski zbudował w Wilnie ową Kaplicę Królewską w roku 1474. Nie mógł przewidzieć, że dokładnie 10 lat później pochowa tu swego młodego syna Kazimierza, wyniesionego w 1602 roku na ołtarze – patrona Litwy. W 1506 spoczął tu inny z jego synów – król Aleksander Jagiellończyk, a także dwie kolejne żony jego wnuka Zygmunta Augusta: Elżbieta (†1545) i Barbara Radziwiłłówna (†1551).
– Kto i kiedy umieścił napis, zawierający zaklęcie – przestrogę dla tych, którzy zechcą mimo wszystko zakłócić spokój zmarłym? Czy był wyrażoną w ten sposób wolą króla Kazimierza Jagiellończyka – czy też jego syna Aleksandra? Czy zaklęcia tego rodzaju brały swą moc jeszcze z czasów mitycznych, wierzeń w magię i czary, z obyczajowości pogańskiej Litwy?
W Wilnie od roku 1931 zaczęły dziać się rzeczy niesamowite.
Tajemnicze zgony
Święch kontynuuje:
– W trakcie powodzi we wrześniu tegoż roku, gdy Wilia zalała podziemia katedry; odnaleziono w nich przypadkowo szczątki królewskie, po których ślad zaginął w połowie siedemnastego stulecia. Po wyjęciu kości monarszych, „klątwa” dała znać o sobie…
– Wcześnie rano, 5 stycznia 1933 roku, w niesłychanych okolicznościach stracił życie prof. Juliusz Kłos kierownik badań katedralnych podziemi. W wileńskich gazetach pisano: „WSTRZĄSAJĄCY ZGON PROFESORA JULIUSZA KŁOSA, ATAK SERCA STRĄCIŁ GO W ZABÓJCZĄ GŁĘBIĘ WINDY”. W drodze do lepszego (ponoć) świata niewiele wyprzedził Kłosa inżynier August Przygodzki – pomagał prof. Juliuszowi Kłosowi w roku 1931 i 1932 nie wiedząc, że to już kres jego życia.
Dziesięć miesięcy przed profesorem Kłosem zmarł ksiądz biskup Władysław Bandurski, członek komitetu ratowania wileńskiej katedry. Zmarł mając 67 lat, 6 marca 1932 roku. Nie był więc człowiekiem starym. W roku 1932 profesor Ferdynand Ruszczyc został sparaliżowany w wieku 62 lat i wkrótce, w roku 1936, umarł.
– Już w 1933 roku wielki publicysta i reporter Ksawery Pruszyński, na łamach wileńskiego „Słowa” zadawał konserwatorom podziemi katedry w tym mieście, tym samym badaczom, co dopiero wyjmującym szczęty Aleksandra Jagiellończyka, po kolejnej, koszmarnej „bolesnej świeżą żałobą litanii” – dramatyczne pytanie:
– „I czyż to jest prawda… to, co mówią, to, co… plotą, że ci, co się tknęli murów katedry, nie zginęli swoją śmiercią?? Przyznaje, że złowieszczy i ostrzegawczy napis bije w oczy od wieków, ale „przecież odnosi się do burzycieli i gwałcicieli, a nie budowniczych”.
Ale klątwa działała nadal. Prawie dokładnie w swe 56 urodziny 13 lutego 1935 roku na udar serca umarł bliski przyjaciel Ruszczyca wybitny rzeźbiarz Bolesław Bałzukiewicz. Profesor Ludwik Sokołowski zasłabł nagle w swoim mieszkaniu i po chwili zmarł. Było to 7 czerwca 1936 roku w Wilnie, miał zaledwie 54 lata…
Tylko legenda?
Trudno komentować legendę, a zwłaszcza z nią polemizować – wszak to przecież legenda. Święch nie ukrywa, iż poprzez skojarzenia historyczne wileńską klechtę rozbudował i uporządkował. To, co usłyszał w wersji surowej, było bezładną kupą pseudo-faktów, ale – zaznacza – wciąż żywych w świadomości wilnian. Również byłych wilnian, takich, jak np. profesor Stanisław Lorentz. Warto zagłębić się w jego znakomite wspomnienia pt. Album wileński, ale posługując się przy lekturze kluczem wileńskiej klątwy Jagiellończyka. I cóż się okaże? Sędziwy profesor, koło dziewięćdziesiątki spisujący swoje mémoire, nadal… bał się klątwy. Skąd ten wniosek? Z osobami, których dramatyczno-tragiczne chwile przed chwilą zostały opisane, pozostawał w bliskiej przyjaźni, ale żadnego z tych zgonów – nie odnotował. Ani słowem nie wspomniał o klątwie, mimo iż była wtedy na ustach niemal wszystkich.
Konkluzja badacza
Zbigniew Święch z charakterystyczną dla siebie swadą konkluduje:
– Wszystko, co dotychczas napisałem o klątwie Jagiellończyka, z Wawelu i z Wilna, jest hipotezą. Jest próbą oderwania choćby na chwilę PT. Czytelnika od prozy ziemskiego bytowania w naszych dosyć ponurych czasach (nieboszczykologia stosowana i klątwologia niesamowita nie służą wszak dosmucaniu), jest poszukiwaniem sposobu myślenia w nieco innym wymiarze i jednocześnie nową, mam taką nadzieję, całkowicie realną metodą popularyzacji wiedzy, zwłaszcza humanistycznej, o naszej spuściźnie dziejowej.
Tyle autor i odkrywca. Do jego słów można jedynie dodać, że tajemnicze wileńskie zgony, o których pisze, są rzeczywiście trudne do wytłumaczenia. A gdy powiązać je z napisem w kaplicy królewskiej w wileńskiej katedrze z tym, co w latach 80-tych działo się na Wawelu… Wnioski nasuwają się same.