Nieczynny szpital w Otwocku, od chwili jego zamknięcia, uważany jest za jedno z najbardziej nawiedzonych miejsc w Polsce. Wiele osób wyczuwa tu specyficzne fluidy, choć często nie potrafią określić na czym ta niezwykłość polega. Wielokrotnie doszło tu do serii niewytłumaczalnych zdarzeń, zaś wielu okolicznych mieszkańców utrzymuje, że miejsce to jest opętane przez złe moce. Sceny jak z hollywoodzkiego horroru rozegrały się tu w czasie niedawnej pandemii
Gdy z krętej, zalesionej ścieżki wchodzi się na teren dawnego szpitala, oczom ukazuje się przygnębiająca sceneria. Rozsypujące się, pozbawione okien budynki, ściany z odpadającym tynkiem w wielu miejscach pomazane graffiti, dachy, na których wyrastają karłowate sosny i brzozy, przywodzą na myśl kadry słynnego filmu Wojciecha Jerzego Hasa Sanatorium pod klepsydrą zrealizowanego według opowiadań Bruno Schulza.
To tutaj, w 1906 r., z inicjatywy dobroczynnego Towarzystwa Opieki nad Ubogimi, Nerwowo i Umysłowo Chorymi Żydami wkopany został kamień węgielny pod przyszły szpital. Towarzystwo założone przez psychiatrę Adama Wizela i neurologa Ludwika Bregmana, przy finansowym wsparciu Zofii Edelman kupiło 17 hektarów ziemi i natychmiast rozpoczęło budowę ośrodka. O inwestycji od razu stało się głośno i została nazwana Zofiówką w podzięce dla fundatorki, która, by sfinansować projekt sprzedała rodową biżuterię. Pieniądze i zapał założycieli zostały dość szybko uwieńczone sukcesem, bowiem już w 1908 r. w placówce pojawili się pierwsi pacjenci. Co ważne, pensjonariusze pochodzili głównie z niezamożnych rodzin, a leczenie otrzymywali bezpłatnie, bowiem koszty pobytu finansowały żydowskie gminy. Przywracanie chorych do zdrowia odbywało się nie tylko dzięki farmakologii i najnowocześniejszym metodom leczenia, ale też poprzez terapię zajęciową: pacjenci byli zachęcani do prac w kuchni, szwalni, ogrodzie i na farmie hodowlanej. Ośrodek rozrósł się błyskawicznie i w połowie lat 30. liczył aż 370 łóżek. Wtedy to zyskał sławę w całej Europie i był stawiany za wzór tego typu placówek. Miejsce to było prawdziwym azylem dla chorych, którzy w tamtych czasach bywali wykluczani ze społeczeństwa, często też stygmatyzowani. Szpital miał jednak też drugą, pełną dramatów twarz. Spacerowicze słyszeli dochodzące zza płotu krzyki, jęki i przekleństwa majaczących chorych. Nic w tym dziwnego, bowiem większość pensjonariuszy stanowili schizofrenicy.
Prawdziwe piekło, niczym z Boskiej komedii Dantego
rozegrało się tu w czasie okupacji hitlerowskiej. Szpital, nadzorowany przez Niemców szybko podupadł i zaczął przypominać obóz koncentracyjny. Z otwockiego getta zwożono tu osoby z zaburzeniami umysłowymi. Nie dla wszystkich starczyło łóżek, dlatego też chorych lokowano na korytarzach, w magazynach, nawet w szopach. Szybko zaczęło brakować lekarstw, żywności, środków higienicznych. Atmosfera wówczas tam panująca przypominała dramatyczne sceny jakie opisał Stanisław Lem w powieści Szpital przemienienia. Niemcy także i tu wdrożyli niesławną akcję T4, czyli program mordowania osób niepełnosprawnych, chorych psychicznie i jednostek niepotrzebnych społecznie. W sierpniu 1942 r., w czasie likwidacji otwockiego getta została rozstrzelana większość, bo blisko 140 pacjentów Zofiówki; resztę wraz z mieszkańcami getta wywieziono do obozu zagłady w Treblince. W 1943 r. Niemcy założyli tu ośrodek, którego celem było odnowienie krwi niemieckiej i hodowla nordyckiej rasy nadludzi.