Porucznik spojrzał we wskazanym kierunku i ujrzał sporej wielkości punkt świetlny zbliżający się do nich bardzo powoli, który wypuszczał wiązkę światła w kierunku ziemi, jak gdyby penetrował ją reflektorem…
Hermetyczne środowisko
Ojciec miał małe auto dostawcze, tzw. wywrotkę. Pewnego razu wrócił do domu i podekscytowany zaczął opowiadać: – Nie zgadniesz, kolego, kogo spotkałem… Tamtego dnia przewoził coś nieżyjącemu obecni panu Krzysztofowi W. – emerytowanemu majorowi Sił Powietrznych. Spędził wiele godzin za sterami MiGa-21. W gronie jego bliskich znajomych figurował m. in. pierwszy polski lotnik kosmonauta Mirosław Hermaszewski. Ojciec opowiadał, że dopiero gdy pan Krzysztof wsiadał do kabiny spostrzegł, iż nie ma on jednej nogi. Jakiś czas później lekarze amputowali mu drugą. Był to efekt uboczny tysięcy godzin wylatanych na ponaddźwiękowych samolotach odrzutowych. Pan major wspominał o urokach zawodu: jak szkolił zagranicznych kolegów z państw Układu Warszawskiego, jak łatwo zgubić orientację przestrzenną w powietrzu, ale też o tym jak zdarzało się lecieć myśliwcem na przechwycenie po przysłowiowym kieliszku.
Od urodzenia mieszkam w Chęcinach pod Kielcami. Tu są moje korzenie. To stąd wywodzi się kolejny polski pilot MiGa z okresu schyłkowego Układu Warszawskiego – Jan W. Na tym samym osiedlu, z którego pochodzę wychował się obecny podpułkownik, pilot i dowódca eskadry myśliwców F‑16 w podpoznańskich Krzesinach – Paweł S., który w 2022 r. pełnił również funkcję dowódcy misji Baltic Air Policing.
Paweł wywarł na mnie imponujące wrażenie. W dzieciństwie mój starszy brat powiedział mi, że Paweł będzie latał na odrzutowcach. Nie miałem wówczas pojęcia, iż wymaga to długiego procesu rekrutacji. Zwyczajnie, Paweł był moim starszym kolegą, którego postrzegałem jako chłopaka o niezwykle wysokiej sprawności fizycznej, inteligentnego i z rogatą duszą – bo, jak mawiają, taki właśnie powinien być pilot myśliwca. Pomyślałem więc, że po prostu został wybrany… Później pojawił się pan Krzysztof, a całości dopełniła wspominana przez niemal każdego chęciniaka historia o naszym rodzimym pilocie – Janie W.
Dojrzewając, widziałem w zawodzie pilota prestiżową, hermetyczną domenę ludzi wybitnych, do której ci zwykli nie mają dostępu. Z czasem też napotkałem pierwsze materiały na temat spotkań pilotów z UFO, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, iż jest to środowisko w szczególny sposób naznaczone. Zacząłem nieśmiało marzyć…
Kiedy odkryłem karty, nikt nie wierzył, że jest to dla mnie osiągalne. Wszyscy wokół powtarzali, że badania lekarskie i testy sprawnościowe są nie do przejścia. Ja jednak nieustannie wyobrażałem sobie siebie w roli pilota myśliwca i wizualizowałem to mimowolnie w każdej możliwej chwili. Trzygodzinną kasetę wideo ze szkoleń na Iskrach w Białej Podlaskiej (którą dostałem od Pawła S.) oglądałem w wakacje każdego dnia, od początku do końca… Za tym szły działania. Kilka lat nauki, kontroli lekarskich, korekcji kręgosłupa itp. Podstawowa komisja lekarska, potem kolejna w Dęblinie i ta chyba najbardziej szczegółowa i rygorystyczna w Wojskowym Instytucie Medycyny Lotniczej w Warszawie. ZI/A – zdolny do szkolenia lotniczego na naddźwiękowych samolotach odrzutowych – kategoria zdrowia uprawniała mnie do udziału w egzaminach i testach na WSOSP (Wyższa Szkoła Oficerska Sił Powietrznych). Matematyka, fizyka, język angielski, w‑f, a także indywidualna rozmowa kwalifikacyjna – i zostałem przyjęty do grupy 611, skierowanej na myśliwce F‑16.
Przygoda zakończyła się, z powodów osobistych zrezygnowałem z WSOSP na własne życzenie. Przez te lata poznałem ludzi, którzy dziś hałasują nad polskim niebem (i nie tylko nad polskim) i wysłuchałem niejednej zakulisowej opowieści ze światka Dęblińskiej Szkoły Orląt.