Robert K. Leśniakiewicz, Miloš Jesenský, Stanisław Bednarz
6 sierpnia 1945 r. nasza cywilizacja weszła w nową erę – atomową. Przykre, iż wspomniana data nie upamiętnia zbudowania pierwszej elektrowni, statku, albo lodołamacza, tylko wybuch bomby atomowej o mocy 15–20 kiloton trotylu. Tylko jedna wystarczyła, by duże miasto zniknęło z powierzchni Ziemi, a 80 tys. ludzi zginęło na miejscu. Użycie broni jądrowej stało się punktem zwrotnym II wojny światowej i historii ludzkości w ogóle, choć tak naprawdę wybuchy atomowe miały miejsce wcześniej, że wspomnimy tylko test Trinity z 16 sierpnia 1945 r., albo niemieckie próby na Rugii i Ohrdruf jeszcze w 1944.
W książce Piekielne katastrofy nuklearne wraz ze Stanisławem Bednarzem i dr. Milošem Jesenským opisujemy wydarzenia, z których każde mogło być właśnie takim punktem zwrotnym, a niektóre stały się
nimi, w większej lub mniejszej skali pociągając za sobą ofiary w ludziach i straty w biosferze. Niektóre z nich, mimo upływu lat, są wciąż otoczone mgłą tajemnicy. Każde wzbudzało strach i ciekawość, mogło też być przyczyną poważnego kryzysu międzynarodowego, czy stanowić casus belli.
Dla nas – autorów – zainteresowanie się katastrofami lotniczymi i atomowymi rozpoczęło się od słynnej katastrofy w Palomares w 1967 r. Może to właśnie do nastolatków, jakimi wtedy byliśmy, dotarło, na jak cienkich niciach zawisła nasza egzystencja. Ale najbardziej przemawiała nam do wyobraźni techniczna strona całej operacji Broken Arrow (Złamana Strzała), przy czym okazało się, że jest coś jeszcze gorszego, a mianowicie operacja Nucflash (Nuklearny Błysk) – sytuacja, kiedy zagubienie lub nieuprawnione użycie broni jądrowej może doprowadzić do wybuchu wojny nuklearnej (na szczęście nigdy do tego nie doszło!). Zresztą byliśmy świadkami większości wydarzeń opisanych w naszym opracowaniu i postanowiliśmy wybrać te, które zagrażały już to ludzkości globalnie, już to zbiorowiskom ludzi i innych istot zamieszkujących naszą planetę. Przecież w takich przypadkach cierpi cała biosfera…
A potem już poszło – Three Mile Island, Czarnobyl, Fukushima… Każda katastrofa niosła ze sobą zagrożenie dla planety, strach, straty materialne, śmierć w niewyobrażalnych cierpieniach… Powoli zaczęliśmy rozumieć, czym naprawdę jest energia jądrowa i jej wykorzystanie – nawet to pokojowe.
Jeżeli chodzi o mnie, to grozę naszego położenia uświadomiłem sobie w pełni, gdy w latach 80. ub. w. zapoznałem się z obłędnymi planami ataku wojsk NATO na armie UW i vice-versa, projektami gwiezdnych wojen oraz ograniczonej wojny jądrowej – szczególnego idiotyzmu, który sugerował, że można rozpętać i wygrać wojnę nuklearną nie powodując większego uszczerbku w środowisku. Nie ma czegoś takiego – każda wojna z wykorzystaniem broni jądrowej i termojądrowej wywoła skażenia środowiska, które uderzą przede wszystkim we wszystkie istoty żywe. A jak to będzie wyglądało, zobaczyliśmy na Ukrainie i w Japonii.
Nasza praca zawiera 80 rozdziałów, z których każdy został poświęcony jednemu wypadkowi lub wypadkom, które miały miejsce w jednym miejscu. Zaczęliśmy od atomowego programu Hitlera, co jest o tyle oczywiste, że z biegiem lat dowiadujemy się o nim coraz więcej. Okazuje się, że nazistowska III Rzesza i militarystyczna Japonia pracowały nad broniami masowego rażenia (BMR), które zamierzały wykorzystać w działaniach wojennych. Niewiele wiadomo o pracach faszystowskich Włoch nad atomem, ale wiemy, że użyły one broni C – chemicznej – przeciwko Abisyńczykom. Jednak atomowy program nazistów był najbardziej zaawansowany i najprawdopodobniej doszło do testów jądrowych w Niemczech oraz terytoriach przez nie zajętych. Piszemy też o dziwnych wydarzeniach, mających miejsce u wybrzeży Korei, gdzie ktoś (kto?) zdetonował bombę jądrową o niewielkiej mocy. Czy była to japońska atomówka? A może amerykańska, odpalona w celu zastraszenia sojuszników?
Piszemy o operacjach Broken Arrow – Złamana Strzała, które miały miejsce w przypadku utraty (czasowej lub nie) broni jądrowej, w czym szczególnie przodowały USA. Wiele z nich do dziś pozostaje za zasłoną tajemnicy, która zakrywa je przede wszystkim przed własną opinią publiczną. To oczywiste – ludzie boją się energii jądrowej, i nie dziwimy się im. Nawet ta ograniczona stwarza niebezpieczeństwo wystąpienia skażeń (które są głównym środkiem rażenia broni A i H) nie tylko na terytorium wroga, ale także na swoim, czego dowiodły badania nad testami nuklearnymi i katastrofami cywilnych instalacji jądrowych.
Przypominamy o katastrofach radzieckich i amerykańskich atomowych lub dieslowskich okrętów podwodnych z bronią A/H na pokładzie. Część z nich została wydobyta z głębin wraz z niebezpiecznym ładunkiem – pozostałe czekają na swoją kolej. Ale jak długo – tego nikt nie wie. Jak bardzo jest to niebezpieczne, możemy sobie tylko wyobrażać. Bo trzeba powiedzieć, że wiele z tych katastrof było spowodowane przez wypadki z bronią jądrową i termojądrową.
Od lat 40. ub. wieku rakiety stały się wygodnym, szybkim wektorem przenoszenia wszelkiego rodzaju BMR – od głowic jądrowych oraz termojądrowych do neutronowych i (być może nawet) dezintegracyjnych – w przypadku opracowania metody produkowania antymaterii na skalę przemysłową. A teraz proszę sobie wyobrazić, że mamy rakietę z taką głowicą, którą na wyrzutni ogarnia pożar prowadzący do wybuchu. Rakieta eksploduje, a wraz z nią głowica czy kilkanaście głowic bojowych o mocy kilku megaton każda. W porównaniu z taką masakrą Hiroszima, Nagasaki, Czarnobyl i Fukushima – to pestka. Fakt, że eksplozja zniszczy terytorium agresora, to mała strata – gorzej, że radioaktywny fall-out sięgnie każdego krańca naszej planety.
Na szczęście do czegoś takiego jeszcze nie doszło, ale kto nam zaręczy, że nie dojdzie? Kto nam zaręczy, że nie znajdzie się jakiś wariat à la demoniczny dr Strangelove, który naciśnie osobiście lub czyimś palcem atomowy guzik? Kto nam zaręczy, że nie znajdzie się jakiś szaleniec w mundurze, który w narkotycznym widzie odpali rakiety? Nikt nam tego nie zagwarantuje. Oszołomów na szczytach władzy, jak również w sztabach nie trzeba szukać daleko… Dlatego właśnie potraktowaliśmy ten materiał jako ostrzeżenie. Jest jeszcze coś. W wielu przypadkach w czasie katastrof widziano przeloty tajemniczych obiektów. Czyżby Przybysze obserwowali także te incydenty? Być może pochodząc z innych punktów czasoprzestrzeni, po prostu śledzili to, co miało w jakiś sposób wpływ na ich teraźniejszość, a naszą przyszłość? Tego (jeszcze) nie wiemy. Wiemy za to jedno – mają nas na oku tak, jak dzikie zwierzęta, które nie wiadomo, jak zareagują w razie jakiegoś kryzysu.
Poświęciliśmy też miejsce tajemniczej katastrofie promu MF Estonia, który we wrześniu 1994 r. poszedł na dno w niewyjaśnionych okolicznościach i z nieznanych przyczyn. Temat to godny powieści sensacyjnej w stylu Alistaira MacLeana, Roberta Ludluma czy Johna le Carré. Nad wrakiem panuje zmowa milczenia, układy międzypaństwowe zakazują jego badania, zaś stugębna fama mówi o przewożonych przez Estonię komponentach broni jądrowej lub całych urządzeniach tego rodzaju z Rosji do Szwecji.
Piszemy o próbach zbudowania samolotu o napędzie nuklearnym jeszcze w latach 60. ub. stulecia. Miały one miejsce po obu stronach Oceanu Atlantyckiego, ale zarzucono je ze względu na koszty i trudności techniczne. Tym niemniej, wspominamy również o rosyjskich próbach z atomowymi dronami podwodnymi oraz rakietami z napędem jądrowym, których prototyp rozsmarował się gdzieś nad Oceanem Północnym, powodując skażenia powietrza i wody.
Sporo uwagi poświęciliśmy problematyce atomu na orbitach wokółziemskich. Wiadomo, że o wojnie w Kosmosie myślano od momentu, w którym pierwsza bojowa rakieta V‑2 oderwała się od Ziemi i wzniosła na wysokość tzw. linii Kármána – gdzie obiekty wystrzelone z naszego globu mogą przechodzić już na niskie orbity. Wiele z nich jest wyposażonych w atomowe generatory energii elektrycznej, zawierające od jednego do kilku kilogramów radioaktywnego uranu i/albo plutonu.
Katastrofa takiego satelity może doprowadzić do skażenia gleby, wody oraz powietrza na znacznych obszarach. Poza tym na orbitach mogą zostać umieszczone satelity bojowe uzbrojone w głowice nuklearne – takie, jak np. satelita Ikona z filmu Kosmiczni kowboje. Coś takiego akurat jest już możliwe, zresztą nad tymi technologiami pracowano od zawsze, o czym pisali m.in. prof. dr inż. Zbigniew Schneigert w pracach Broń i strategia nuklearna (1983) oraz Zagrożenie z Kosmosu (1987), Jerzy Markowski – Czas Gwiezdnych Wojen (1986), Andrzej Jacewicz, Jerzy Markowski – Kosmos a zbrojenia (1988), a także Robert K. Leśniakiewicz w pracy UFO i Kosmos (2009).
Pozwoliliśmy sobie przedstawić również hipotezę o istnieniu czegoś, co nazwaliśmy radioasteroidami – czyli asteroidami, mającymi w swym składzie chemicznym zwiększoną ilość ciężkich radioaktywnych pierwiastków ziem rzadkich – uranu, toru, neptunu, plutonu i produktów ich rozpadu. Zrodzone w ogniu wybuchów supernowych oraz kolizji gwiazd neutronowych, mieszały się w chmurach pyłu i gazu, z których potem powstawały całe układy słoneczne. Kto wie, czy nie są one odpowiedzialne za dziwne zjawiska zaobserwowane na Ziemi i powierzchni Księżyca, a również – jak podejrzewamy – innych planet?
I wreszcie poruszyliśmy kwestię rozmaitych systemów martwej ręki, automatycznego odpalania rakiet z głowicami jądrowymi w przypadku wszczęcia przez którąkolwiek ze stron nieograniczonej wojny nuklearnej. Systemy te znane już w latach 60. ub. w. (a nawet wcześniej) mają za zadanie wystrzelić ICBM w przypadku zniszczenia własnego potencjału nuklearnego przez przeciwnika. Czym to może się skończyć? – w tej kwestii odsyłamy Czytelnika do noweli Marka Baranieckiego Głowa Kassandry (1983), w której opisuje on świat po takim zdarzeniu. O tego rodzaju zagładzie pisze także Nevil Shute w Ostatnim brzegu (1957) oraz John Wyndham w swych powieściach Dzień tryfidów (1951) i Poczwarki (1955), oraz wielu, wielu innych autorów sci-fi.
I o tym właśnie chcemy opowiedzieć Czytelnikowi. Oczywiście nie łudzimy się, że to coś zmieni, bo Ludzkość w swej pysze i głupocie zaszła za daleko, by pójść po rozum do głowy. Dominacja, rabunkowa eksploatacja zasobów naturalnych, przeludnienie, skażenie środowiska, zmiany klimatyczne – wszystkie te czynniki mogą wywołać konflikt na niewyobrażalną skalę, po którym na Ziemi zapanuje wreszcie pokój – bo ludzi już nie będzie…
Ludzkość znajduje się – jak to już niejednokrotnie powtarzaliśmy – w sytuacji małpy z piezzoelektryczną zapalniczką w ręku na stogu siana suto polanym benzyną. W przypadku zapłonu małpa może jeszcze uciec – ale my nie mamy drugiej Ziemi! Dlatego należy nam, ludziom, wciąż o tym przypominać. Możemy zatem tylko powtórzyć za Jerzym Żuławskim: Piszmy, piszmy, żeby nie zasnąć, bo to śmierć…
PIEKIELNE KATASTROFY NUKLEARNE. Robert K. Leśniakiewicz, Miloš Jesenský, Stanisław Bednarz. Jordanów 2021