Wojciech Cyruliczek, znany czytelnikom Nieznanego Świata jako uzdrowiciel w todze, w młodości mistrz Polski w biegu na 100 i 200 m, później trener lekkoatletów, teleradiesteta, bioenergoterapeuta, twórca obrazów emanujących energię uzdrawiania, opuścił padół ziemski 25 kwietnia 2020 r. Nie czerpał korzyści materialnych ze swojego daru uzdrawiania. Bioenergią obdarzał potrzebujących bezinteresownie
Kochał swój zawód, dokładał starań, aby być sędzią sprawiedliwym. Nie ulegał naciskom władz, a – jak mi mówił – żaden ze skazanych nie miał do niego pretensji o wysokość i zasadność wyroku. W prowadzeniu spraw pomagały mu: wyostrzona intuicja oraz… zdolności paranormalne.
Te uzdolnienia Wojciecha Cyruliczka wykorzystywano czasem w trakcie śledztwa i podczas poszukiwania przestępców. Gdy nieznany kierowca spowodował wypadek, w którym dwoje pieszych poniosło śmierć, i uciekł z miejsca zdarzenia, milicja pokazała sędziemu zdjęcia podejrzanych. Nie tylko wskazał sprawców, ale też pomógł ich ująć, lokalizując miejsce, gdzie przebywali.
Sprawa sołtysa
Ten proces toczył się w sądzie wojewódzkim w Pile z siedzibą w Chodzieży. Na ławie oskarżonych zasiadł sołtys ze wsi w okolicach Wałcza. Ciążył na nim zarzut usiłowania zabójstwa 21-letniego mieszkańca tej samej wioski. Starszy mężczyzna cieszył się nienaganną opinią, sprawował urząd od wielu lat i nie przyznawał się do zadania ciosu nożem poszkodowanemu. Według jego relacji, krytycznego dnia odwiedził go młody człowiek, już nieco podpity, po czym zaproponował libację. Przyniósł ze sobą dwie butelki wina. Po wspólnym osuszeniu pierwszej, zażądał pieniędzy za wypity alkohol. Sołtys, obrażony tą niehonorową propozycją, odmówił i zaczął energicznie wypraszać gościa z domu. Doszło do szamotaniny, podczas której poszkodowany pośliznął się na kocich łbach, jakimi było wybrukowane podwórko sołtysa. Przewracając się upadł na butelkę, która się stłukła, a okruchy szkła spowodowały głębokie rany. Młodego człowieka uratowała interwencja chirurga.