Od ponad 40 lat praktykuję terapie naturalne. Pasjonowała mnie bioenergoterapia i kiedy zajmowałem się nią w latach 80. ub.w. – miałem lat trzydzieści, mój stan zdrowia był bardzo dobry, w przeciwieństwie do kondycji osób zgłaszających się do mnie po pomoc.
Widziałem coraz więcej ciężkich przypadków, którym medycyna nie zawsze była w stanie pomóc. Przychodzili do mnie ludzie młodzi i starsi, przynoszono noworodki, przyprowadzano małe dzieci. Kiedy byłem młodszy myślałem, że choroba, umieranie zdarza się częściej na starość i nie jest to fajne. Moi rówieśnicy, ja także, nie myśleliśmy ani o chorowaniu, ani o śmierci.
To dotykało zawsze innych.
Niestety również w naszym otoczeniu zdarzało się, że ktoś bliski zachorował a prędzej czy później umierał. Było to niezmiennie przykre. Nie zawsze wiedziałem, jak sobie z tym poradzić Bardzo zabolała mnie pierwsza śmierć, która mnie dotknęła – mojej babci. Miałem 14 lat i w zasadzie nie chciałem tego przyjąć do wiadomości. Na lekcjach religii temat choroby oraz umierania nie był zbyt chętnie tłumaczony. Księża unikali go. Pozostałem sam ze swoim sposobem przeżywania bólu. Nie mogłem przyjąć do świadomości, że już więcej nie zobaczę ukochanych osób.