Nie tak dawno w ruinach Çatalhōyük, jednego z najstarszych w dziejach ośrodków miejskich, archeolodzy natrafili na resztki pieca. W pobliżu obiektu odkryli nasiona pszenicy, jęczmienia oraz grochu, a wewnątrz gąbczastą masę, która po dokładnej analizie okazała się kawałkiem najprostszego pieczywa. Zawsze z ciekawością czytam takie teksty, przypominając sobie wielokrotne spotkania z chlebem. Nie wiem do końca, czy te przygody trafiają mi się przypadkiem, czy to ja podświadomie chodzę chlebowymi ścieżkami. Może jakiś intrygujący zapach czasem mnie prowadzi, może szyld sygnalizujący piekarnię, albo intuicyjnie wybieram wycieczkę fakultatywną, podczas której zdarza się degustacja jakichś tradycyjnych wypieków
Pomagając mojemu norweskiemu przyjacielowi w obsłudze turystów często jeździłem wzdłuż brzegów jeziora Femund. Rozładowując kiedyś kajaki w maleńkiej przystani Tømmervika spotkałem wieloosobową rodzinę Łotyszy. Wysiedli z busa i zaczęli przygotowywać lunch. Spytałem przyjaźnie, czy nie został im kawałek kultowego czarnego razowca na zakwasie, który jest tradycyjnym, codziennym pieczywem krajów bałtyckich i Białorusi.
– Oczywiście, że mamy, bo nigdzie bez niego nie jeździmy – odpowiedzieli równie friendly. – A co ty, głodny jesteś? Możemy ci sprezentować nawet pół bochenka.
Kiedy dowiedzieli się, że piszę o chlebie i zależy mi jedynie na sfotografowaniu paru kromek oraz porównaniu smaku, jaki zapamiętałem z czasów podróży tzw. Pociągiem Przyjaźni, byli szczerze zdziwieni.
– Aleś sobie temat wydumał – powiedział ojciec rodziny wręczając mi sporą pajdę wypieku.
Jak nie zachwycać się tematem, który symbolizuje jedną z najstarszych kultur łączących ludzi pod każdą szerokością geograficzną?
Wszędzie, gdzie rosły trawy, człowiek nauczył się je uszlachetniać i wykorzystywać ich ziarna. Zanim pojawiły się zboża, do produkcji pieczywa używano rozmaitych roślin wiechlinowatych, choć nie tylko. Historia wypieku chleba powszedniego sięga niemal dziewięciu tysiącleci wstecz, a jej kolebką mogła być Anatolia.