Zwariowana komedia, satyra na dzisiejsze społeczeństwo, przezabawna wizja tego i owego: takie określenia z pewnością pojawią się w recenzjach tego filmu. Nawet przeciętnie rozgarniętego przedstawiciela Homo sapiens obraz ten jednak zasmuci
Wywołany do tablicy przez Jędrzeja Fijałkowskiego w Konwencji mentalnej, postanowiłem podjąć temat filmu trudnego do jednoznacznego sklasyfikowania, a z drugiej strony naszpikowanego symboliką i alegoriami. To kino lekkie i przyjemne, czarna komedia, ale tylko na pierwszy rzut oka.
Oto fajtłapowaty, lecz poczciwy astronom z prowincjonalnej uczelni, dr Randall Mindy (Leonardo DiCaprio), obliczając trajektorię komety odkrytej przypadkowo przez jego doktorantkę Kate Dibiasky (Jennifer Lawrence), uświadamia sobie, że za niewiele ponad pół roku dojdzie do katastrofy kosmicznej, która niemal w stu procentach będzie oznaczać wielkie wymieranie – z człowiekiem włącznie.
Pragnąc poinformować władze o apokalipsie, kontaktuje się z przedstawicielem NASA, dr. Oglethorpem (Rob Morgan), a następnie cała trójka próbuje interweniować w Białym Domu. Odkrywszy, że pani prezydent (Meryl Streep) jest idiotką, starają się wywołać pospolite ruszenie w narodzie, co w pewnym stopniu się udaje.