Z Ryszardem Ulmanem, ikoną polskiej bioenergoterapii – z okazji 40-lecia pracy w zawodzie naturoterapeuty – o jego przemyśleniach na temat zdrowia, życia i śmierci, funkcjonowania istoty ludzkiej w wielu wymiarach oraz jej relacji z otoczeniem – rozmawia Dorota Czerwińska
Kim według pana jest bioterapeuta?
– To człowiek, u którego nadzieja zwycięża nad rozumem. Ona w naszej pracy jest niezbędna. Za to wiedza może czasami przeszkadzać. Kiedy nie wiedziałem, że dana choroba jest nieuleczalna, osiągałem lepsze efekty w terapii, bo wiele z tych beznadziejnych przypadków udawało mi się uzdrowić.
Co wyzwoliło w panu tę pasję, która z czasem przerodziła się w certyfikowany zawód oraz życiową misję?
– Zaczęło się zwyczajnie. Nikt mi się nie objawił ani nie przekazał znaków. Kiedyś w Łańcucie spotkałem kolegę mojej siostry, Krzysztofa, który był płatnerzem (robił broń i jej repliki). To on pokazał mi po raz pierwszy wahadło, które nad moją ręką zaczynało wirować. Pomyślałem, że można je wprawić w ruch, i nie ma w tym nic dziwnego, natomiast zastanowiło mnie odczucie, które zarejestrowałem w mojej dłoni. Znajomy wyjaśnił, iż to przepływ energii powoduje mrowienie i łaskotanie. – Jak chcesz dowiedzieć się więcej, zgłoś się do Poznania, tam jest stowarzyszenie radiestetów – usłyszałem. Napisałem do nich, a oni przysłali mi książkę Podstawy radiestezji. Natomiast w Warszawie znalazłem Stowarzyszenie Radiestetów prowadzone przez Lecha Emfazego Stefańskiego. Taki był początek mojej drogi.
Na spotkania radiestetów chodził pan po pracy?
– Tak, poznałem tam masę osób, które zawsze robiły coś ciekawego. Pokazywały aurę, cieki, był nawet ksiądz-radiesteta. Na spotkaniach dzieliliśmy się uwagami. W 1981 roku odbył się Pierwszy Kongres Psychotroniki w Warszawie. Nie było wolnych miejsc, a ja dostałem się tam cudem dzięki Stefańskiemu, w roli… kontrolera biletów. Te niezwykłe konferencje odbywały się co dwa lata. Zjeżdżali na nie z całego świata ludzie, którzy zajmowali się nieznanymi nam wówczas rzeczami, jak np. Agnihotra, czyli palenie świętego ognia. Jedna z przybyłych osób spojrzała na mnie, a w jej oczach była ogromna moc, i powiedziała po angielsku, że budzenie się trochę u mnie potrwa, ale to, co przyjdzie, całkowicie zmieni moje życie.