Z zainteresowaniem zapoznałam się z artykułem Małgorzaty Stępień na temat Karmy narodów. Z zaciekawieniem czytam wszystko, co autorka pisze, a zwłaszcza to, co otwiera okno na współczesne badania psychologiczne, o których nic nie wiem. Wspomniana publikacja opiera się jednak na materiale dowodowym nieweryfikowalnym, bo przede wszystkim na sesjach regresingowych i wizjach Cayce’a. Można tym osobom wierzyć, można nie.
Nie krytykuję tekstu, gdyż każdy nowy numer Nieznanego Świata stanowi dla mnie nie atrakcyjną rozrywkę, lecz kolejny krok poznawania wewnętrznego. Mogę również się bać, muszę natomiast być pewna, że jest czego. A w tym przypadku nie jestem.
Czy na pewno większość wojen ma podłoże karmiczne?
Sam papież Franciszek mówi (w tym artykule) o ich przyczynach ekonomicznych. Z dziecięcych lektur powieści o „indianach” pamiętam, że jak byli Apacze, to gdzieś zaraz w lesie czaili się wrogowie Irokezi. Ludzie zawsze, na wzór zwierząt, przemocą zdobywali przestrzeń do życia i ustalali jej granice. Na styku z sąsiadami przypominało to niezmiennie (i przypomina) przeciąganie liny. Tak człowiek funkcjonuje, począwszy od rozwrzeszczanej, wakacyjnej rodziny, sadowiącej się na plaży i zagarniającej dla siebie „dobre miejsce”. To, że najeźdźcy się po latach „oddaje”, nie musi mieć podłoża ezoterycznego. Nie rozumiem też (ale to pewnie mój niedostatek wiedzy), na czym ma polegać żałoba narodowa, odreagowanie dzięki temu traumy, jej asymilacja i w wyniku tego wybaczenie wrogowi. Wyobrażam sobie, jak to działa w trakcie psychoterapii indywidualnego osobnika, ale narodu?
Weźmy przykład: jak traktujemy Szwedów?
Kołowrot wcieleń to nie tylko powracane przeszłości do teraźniejszości, ale też udział w nim przyszłości. Tymczasem w sesjach regresyjnych ta ostatnia pojawia się niezmiernie rzadko. Dlaczego?
Normalnie. A przecież w połowie XVII w. najechali nas, mordowali cywilów, niszczyli uprawy, torturowali księży, bezcześcili kościoły, zburzyli Warszawę tak, że przez kilka lat się odbudowywała, nie tylko zagrabili kolekcje artystyczne, lecz z pałaców wyrywali kolumny i marmurowe okładziny ścian i spławiali Wisłą do Szwecji. Nikt po tym nie odbył żałoby narodowej.
W czasie wojny północnej najechali nas ponownie i nie pociągnęło to za sobą żadnych widocznych karmicznych konsekwencji, a w szwedzkich muzeach do dziś pysznią się zrabowane w Polsce przedmioty. Niekoniecznie więc wydarzenia o znacznym zasięgu muszą się powtarzać w losie i świadomości narodu.
Nieuzasadniona też wydaje się teza, że z eskalacją konfliktów zbrojnych mamy do czynienia po okresie spokoju.
Moje dzieciństwo przypadało na lata zimnej wojny, a że byłam mała, do dziś zachowałam tamte lodowate ślady w pamięci. To ciążyło nad wszystkim: nad dniem codziennym, osobistymi planami, nad rozpaczliwą, a skazaną na niemoc chęcią rozwijania młodych skrzydeł. Za nieudany skok przez mur berliński płaciło się życiem zakończonym kulą NRD-owskiego żołnierza. Wojna przeorywała w mniejszym stopniu ciała, bardziej dusze i umysły – ale przecież to równie okrutne.
Nie wydaje mi się, by dziś konfliktów było zdecydowanie więcej niż w średniowieczu, XVI, XVII wieku. Zawsze ktoś się bił, ktoś był okrutny, Tamerlan zbudował wysoką wieżę, zamurowując w niej żywcem tysiąc jeńców wojennych. Obecne konflikty zdają się nas zalewać, bo więcej jest ludzi, informacja rozchodzi się błyskawicznie i towarzyszą jej fotografie, a samoloty, które spadają, mają coraz więcej pasażerów.
Pozwolę sobie odnieść się nieufnie do myśli, że powojenny wyż demograficzny lat 40-tych był rezultatem fali inkarnacji osób przedwcześnie zmarłych w czasie wojny.
Pamiętam zdjęcia mojej Mamy z tamtych czasów: w rozwianej sukni, pięknym kapeluszu, długich rękawiczkach do łokci i elegancką torebką pod pachą. Szła po warszawskim moście wśród innych dziewczyn – roześmianych i eleganckich. Pamiętam też opowieści Mamy – o zdumionej nadziei wyłażącej nieśmiało z kryjówki, o wielkiej chęci życia, studiowania, spotykania się z młodzieńcem, którego za chwilę nie zastrzelą, założenia rodziny w jakimś zakamarku ruin.
Nie mam wątpliwości, że ten nastrój spowodował rzucanie się sobie w ramiona, śluby i dużo urodzeń. Poza tym co to znaczy: przedwczesna śmierć? Artykuł oparty jest na przyjęciu reinkarnacji za pewnik. A w ramach tej teorii przecież na świat przychodzimy z gotowym scenariuszem życia i jeden scenariusz jest wieloaktowy, inny tylko na jedną odsłonę.
Jako historyk sztuki muszę zaprotestować przeciwko sugestii, że prądy w sztuce pojawiają się znienacka i nie wiadomo dlaczego, co może wskazywać, że to wracają na ziemię dusze artystów preferujących wcześniej podobne formy.
Nie ma takich stylów, których pojawienie się nie było badane i wyjaśniane w kontekście społeczno-kulturowym – tu nie ma żadnych zagadek, ani nagłego transferu idei nie wiadomo skąd. Np. renesans, zanim pojawił się w XV w., rozwijał się dwukrotnie w średniowieczu – za pierwszym razem na tyle wcześnie, że jeszcze w obliczu dzieł późnoantycznych, niczego więc nie trzeba było sobie przypominać. Sztuka zachodnia ewoluuje bez niespodzianek i nagłych skoków.
Kiedy czytam o regresjach ujawniających „klientom” takich sesji ich poprzednie wcielenia, zastanawia mnie zawsze, dlaczego ich przytłaczająca większość odnosi się do przeszłości. Wiemy, że czasu nie ma, że to tylko kategoria poznawania i myślenia. Przyszłość powinna więc w takich sesjach zajmować połowę miejsca. Autorka pisze o powtarzającej się traumie narodów, wspomina jednak też, że ludzkość nie zostanie całkowicie zniszczona. Skoro więc będzie lepiej, należałoby się spodziewać, że i z tego lepszego czasu docierają do nas znaczące „ślady”, kształtujące losy narodów. Nie tylko z przeszłości – o czym jest artykuł – ale także z przyszłości.
Lepszej przyszłości.
Powtórzmy: czasu nie ma. Kołowrót wcieleń to nie tylko powracanie przeszłości do teraźniejszości, ale też udział w nim przyszłości. Teraźniejszość nie jest żadnym punktem odniesienia.
A propos przyszłości. W tekście Karma narodów:traumy po wojnach można przeczytać o pewnej przepowiedni mówiącej, że po czekającej nas wojnie nuklearnej będzie szerzyła się depresja i AIDS. Nie wydaje mi się to możliwe, bo chyba nie będzie już wtedy żadnych pacjentów ani lekarzy (??).
Kiedyś Nieznany Świat wydrukował artykuł, zwracający uwagę na wedyjską, dość ponurą wizję kołowrotu wcieleń ((Chodzi o artykuł Teatr ludzkiego świata i drzewo ludzkiego istnienia opublikowany w nr. 12 z 2010 r. i prezentujący koncepcję propagowaną przez wybitnego nauczyciela Gity i Radża Jogi Śri Śri 108 Jagatguru Śiwbabę – przyp. red. NŚ)).
Dobre dopełnienie tej publikacji oraz artykułu pani Małgorzaty Stępień można znaleźć w „Bhagawad-gicie” w Mahabharacie, gdzie bóg Kryszna zachęca przyjaciela-wodza potężnej armii, by uderzył na drugą, wrogą armię, zajeżdżającą mu pole. Problem w tym, że w pierwszych szeregach tej wrogiej armii są sami krewni i przyjaciele wodza. Waha się zatem, czy powinien ich tak po prostu pozabijać. Więc mu Kryszna tłumaczy, że wybijanie się ludzi w pień nie ma żadnego znaczenia (to jest taka gra!), bo dusze są nieśmiertelne i ich to w żadnym stopniu nie dotyczy. Zabijanie na wojnie wam się tylko wydaje – mówi. Uspokojony tak wódz rusza do walki i ścina po kolei głowy swoim braciom, wujkom i siostrzeńcom.
Gdyby spojrzeć z tego punktu widzenia na wszystkie okropności wojenne, które zgromadziła autorka, rzeczywiście można powiedzieć, że to tylko taniec figur poruszających się w jakiejś grze.
Kryszna, zapytany przez wodza: Kim jesteś?, odpowiada: Jestem Czas, niszczyciel światów.
Takie stwierdzenie można zastąpić słowami: jestem zdolnym programistą. Jeśli to wszystko prawda, pojawia się pytanie o rodzaj relacji między Kryszną a jego ludzkim przyjacielem – czyli między programistą a figurą z gry. Dlaczego dochodziło do takich przecieków i w jakich warunkach w ogóle wspomniana wymiana zdań mogła mieć miejsce, skoro są to ontologicznie różne poziomy?
Jak by tego było mało, całą sprawę komplikuje hipoteza o wielości równoległych rzeczywistości. Chyba, że to są po prostu jakieś próbne wersje programu, czy jego automatycznie generowane pochodne.
Nieznany Świat – powołując się na relację mistrza Qigongu Marcusa Bongarta – pisał kiedy, że mnisi buddyjscy w jednym z klasztorów potrafili manipulować czasem i zmieniać bieg wydarzeń. Płynie stąd wniosek, że ktoś na Ziemi ma więcej wiedzy na temat, co jest grane. Istnieje więc szansa, by w odniesieniu do spraw, o jakich mówimy, dojść przynajmniej do jakiejś części prawdy.