Melancholia Larsa von Triera swoją treścią i niepowtarzalną urodą uświadamia, że najważniejsza tu, na Ziemi i w ogóle w człowieku jest wyobraźnia. Abstrakcyjne myślenie. Lekkość przekraczania granic. Elastyczność i adaptacyjność umysłu oraz innych warstw zewnętrznych. No, cudo!
Znajomi wiedzą, że śpię jak niedźwiedź i zasypiam na sam dźwięk słowa poduszka. Tymczasem po obejrzeniu filmu Melancholia Larsa von Triera przez całą noc niemal nie zmrużyłam oka. Obrazy magnetyczne, jak zaczarowane, a przy tym bardzo świadomy klimat malarskiego surrealizmu: krajobrazy niczym z Magritte’a czy Dalego, nienaganny ogród, w uszach Wagner – no, cudo!
Jak na dzieła katastroficzne to anty-film:
złoczynna planeta okazuje się być śliczna, a typowe dla takich obrazów, zawsze w nich obecne, postaci rozczulającego dziecka i jakiegoś milutkiego zwierzątka zostały tu zastąpione przez smutnego chłopczyka o spojrzeniu stuletniego elfa oraz czarnego konia poddanego napadom melancholii. I jeszcze ten ślub, który – w przeciwieństwie do „normalnych” filmów – biegnie jakby do tyłu, na podobieństwo zwalniającej płyty w psującym się do szczętu gramofonie. Pyszne to wszystko, naprawdę!
Ten film przywraca wiarę w możliwości sztuki współczesnej,
która właśnie dziś w kinematografii, fotografii, architekturze i poezji znajduje ocalenie.
Przypomina się w tym miejscu przerażający artykuł w Nieznanym Świecie o sterowaniu z Księżyca emocjami ludzi na Ziemi. I nawet, jeśli na Srebrnym Globie nikt nie stoi za konsoletą i nie naciska żadnych guziczków, Melancholia przepięknie ukazuje związki ludzi oraz zwierząt z tak czy inaczej skonfigurowaną materią kosmiczną.
Myśląc o ewentualnym tzw. końcu świata, która u Triera pełni rolę istotnego punktu odniesienia dla ludzkich emocji, człowiek zaczyna zastanawiać się, czego w ogóle należałoby w takiej sytuacji żałować, że przemija. Być może dokonań artystycznych, ale przecież wystarczy być czytelnikiem Nieznanego Świata (choćby cykl o Atlantydzie czy wiele innych artykułów), by mieć świadomość, ile dzieł sztuki, książek, ile muzyki zaginęło bezpowrotnie, nie przekreślając tym samym możliwości pojawiania się nowych cywilizacji. Nie mamy w ogóle pojęcia o arcydziełach pogrzebanych w trzęsieniach ziemi, zatopionych lawą, spopielonych, zalanych gniewem pradawnych Posejdonów. Nie sztuki więc należy żałować, nie osiągnięć myśli.
Melancholia uświadomiła mi – swoją treścią i samą urodą – że najważniejsza tu, na Ziemi i w ogóle w człowieku jest wyobraźnia.
Abstrakcyjne myślenie. Lekkość przekraczania granic. Elastyczność i adaptacyjność umysłu i innych warstw wewnętrznych. To, że człowiek jest zdolny do depresji, nawet do samobójstwa. Że jest wędrowcem.
A jeśli ktoś powie, iż być może wolność wyobraźni ma swoje matrixowe granice, odpowiem, że moim zdaniem, jeśli urządzenie się psuje (a takim „zepsutym urządzeniem” jest ktoś dotknięty np. chorobą psychiczną), choćby przez to zyskuje szansę ucieczki. Bo anomalia stanowi jedną z furtek ucieczki m.in. dlatego, że okazuje się nieprzewidywalna.
Zwłaszcza ostatnie sceny filmu zwróciły moją uwagę na potężną siłę ludzkiej abstrakcyjnej wyobraźni.
Bohaterka buduje schron (grotę) z jego przeciwieństwa: lekkiej, ażurowej konstrukcji stworzonej za pomocą kilku krzywych gałęzi wyłowionych z zielonej topieli leśnego podszytu. Cóż bardziej niestabilnego, cóż może być większym zaprzeczeniem schronu, niż ta, otwarta na wszystkie strony altana! Takie szkielety szałasów stawiali pierwsi ludzie i wszyscy późniejsi wędrowcy, nomadzi – ci, którzy w świecie czują się bezpiecznie, a we Wszechświecie jak w domu i którzy nie boją się nocą oglądać gwiazd.
Bohaterowie filmu ten anty-schron rozpoznają natychmiast jako oazę bezpieczeństwa, bo jest wzniesiony z wyobraźni i symbolicznej abstrakcji. I nawet, jeśli jakiś kataklizm zniszczy lub przekształci Ziemię i rozpryśnie się Kronika Akaszy, utkana z tego, czym w istocie swej jest człowiek – czyli pragnienia, miłości i szaleństwa – to pewnie kilka jej błyszczących okruchów, przemierzając czarne głębie międzyplanetarne, przyciągnie grawitacja tej czy innej bezludnej planety.
A wtedy zaczną tkać się sny i powstanie gdzieś nowa istota myśląca, bo przecież najpierw była myśl, Logos, a dopiero potem konfiguracja ewoluujących komórek.
A na zakończenie jeszcze pewna luźna dygresja. Przed kilkoma miesiącami zimowała u mnie dzika kotka. Pierwsze, co zrobiła, to wymyśliła pewną zabawę i nauczyła mnie jej reguł, których zawsze ściśle przestrzegała. Abstrakcyjność, robienie czegoś, co nie jest do niczego potrzebne, zabawa, żartowanie – to żywioł, który, moim zdaniem, może przeciekać przez szczeliny matrixu, tworzyć nowe rzeczywistości, nowe wszechświaty. Uciekać przed schematem i rutyną, nawet gdyby miała to być rutyna Genesis.