Pomaga odnaleźć zaginionych ludzi i samochody, a także wskazać sprawców poważnych przestępstw. Policja wielokrotnie korzystała z jego usług, on sam jednak woli żyć kameralnie. Nie chce rozgłosu, ma dość ciągłych najazdów gości na jego dom.
Jeśli czytanie z ręki nazywa się chiromancją, z kart kartomancją, to umiejętności Krzysztofa Jackowskiego trzeba by nazwać fotomancją. Potrafi bowiem zobaczyć w fotografii to, czego nikt inny nawet się nie domyśla.
Różnie o nim mówią – przybysze z Polski zachwycają się, miejscowi ironizują. Człuchowianie, pamiętający go od dziecka, patrzą na niego przez pryzmat codziennych kontaktów, a te kojarzą się tu w pierwszym rzędzie z ojcem-oryginałem i synem-robotnikiem. Czy w tak prozaicznej rodzinie może być jasnowidz? Facet, który biega z wózkiem i zbiera makulaturę, a do tego jest narwany, miałby być ojcem jasnowidza? A on sam? Przecież to zwykły preser, pracujący od lat przy wtryskarce w Spółdzielni Inwalidów „Polstyr”. Zresztą swoje jasnowidzenie odkrył dopiero cztery lata temu, a dobiega trzydziestki.
Od urodzenia był jednym z nich; zwykłym chłopcem bez żadnych nadzwyczajnych zdolności.
Nigdy wcześniej nie miał żadnych wizji, nie działo się nic, co by je zapowiadało. Tyle tylko, że od dziecka lubił samotność i patrzenie w gwiazdy. Uciekał nieraz w nocy nad jezioro i wpatrywał się w migocące niebo. Do dziś to lubi.
- Jak w nocy patrzę w gwiazdy – wyznaje – czuję, że oddycham pełną piersią, nabieram jakiejś energii. Odbieram to tak jakby… coś mną kierowało.
Tylko nieliczni człuchowianie chyłkiem przemykają do Jackowskiego z prośbą, żeby zajrzał im w życiorys, w chory organizm, w przyszłość czy inną tajemnicę. Bez najmniejszych oporów natomiast zjeżdżają do niego ludzie z okolicy, z sąsiednich województw, z całej Polski. Ci ostatni wierzą w niego i traktują jak ostatnią deskę ratunku. Wielu z nich pisze później do niego, dziękując za okazaną pomoc.
Pewna kobieta z województwa bydgoskiego przyjechała do jasnowidza w poszukiwaniu nadziei. W domu bieda, małe dzieci, mąż pijak, a u niej lekarz podejrzewał nowotwór. Była tak biedna, że nie miała nawet na bilet powrotny. Jackowski uspokoił ją. Nie stwierdził nowotworu, dał pieniądze na podróż i poruszył opiekę społeczną, by kobietę i dzieci objęła pomocą. Tak zaczął się jej powrót do normalnego życia. Po jakimś czasie lekarze przyznali, że podejrzenie raka nie potwierdziło się.
Jedna z ciekawszych spraw, jakie rozwiązał drogą prekognicji, dotyczyła dwóch volkswagenów skradzionych z parkingu w Chojnicach.
Pierwszy z nich należał do pana P. z Człuchowa. Poszkodowany właściciel, bez samochodu lecz z kluczykami w garści, przyszedł do Jackowskiego. Ten wziął kluczyki, skupił się i zobaczył oba samochody – jeden na drodze za Chojnicami, drugi w Gdańsku. Dokładnie opisał miejsce i okazało się, że samochody rzeczywiście tam były.