We wrześniu br. po raz drugi uczestniczyłem w 3. Festiwalu Horroru i Kryminałów, czyli w Kryminaliach Lubyckich, wydarzeniu kulturalno-literackim w Lubyczy Królewskiej na Roztoczu Południowym. Jest to miejsce tak nasiąknięte magią i duchowością, że nie mogłem się powstrzymać od napisania kilku zdań na ten temat
Duchowym twórcą inicjatywy, która skutecznie wskrzesza ducha tej zaklętej w czasie i przestrzeni miejscowości, jest Stefan Darda – autor serii opowieści łączących wątki kryminalne z paranormalnymi, z którym znam się i przyjaźnię od lat. Lubycza Królewska znajduje się nieopodal przejścia granicznego w Hrebennem. Żyje i tętni wydarzeniami ostatnich lat, z jakimi zmaga się sąsiednia Ukraina. Ale położenie tej miejscowości przywołuje wiele innych duchów przeszłości. Od zarania dziejów okolica jest na wskroś magiczna, tajemnicza, a chwilami – przerażająca. Już w trzeciorzędzie nastąpiła tam hekatomba lasu pierwotnego. Wybuchy okolicznych wulkanów pochowały żywcem w popiele tysiące olbrzymich przodków cypryśników błotnych (łac. taxodioxylon taxodii). Do dziś okoliczni mieszkańcy odnajdują skamieniałe pnie – duchy przedpotopowe, zastygłe w najdrobniejszych szczegółach.
Do niedawna, z racji swoich niezrównanych walorów estetycznych, były one przedmiotem nielegalnego handlu. Dziś stanowią imponujący zbiór muzeum skamieniałych drzew w pobliskich Siedliskach.
Minęły miliony lat nim człowiek zawitał do tego tajemniczego cmentarzyska. Rósł tam już inny las, a teren nierówny i nieprzystępny, stał się na wieki schronieniem dla odludków, uciekinierów i pustelników. Ich upragniony spokój zakłócały od czasu do czasu hordy żądnych krwi najeźdźców, którzy starali się na skróty dotrzeć do żyznych dolin leżących bardziej na zachód.
W XVI w. król Polski Zygmunt II August postanowił zagospodarować te tereny. W tym celu zaprosił specjalistów od rolnictwa górskiego, Wołochów znad Morza Czarnego, którzy skutecznie wskrzesili ducha tej zaklętej w czasie i przestrzeni miejscowości. Legenda głosi, że pośród sprowadzonych kniaziów znalazł się potomek samego Włada III Palownika zwanego Drakulą. Pamiątką po tamtych wydarzeniach jest miejscowość Kniazie, w której zwiedzać można ruiny cerkwi ufundowanej przez przybyszów z południa. Budowla, mocno zdezelowana, otoczona lasem cmentarnych krzyży, robi piorunujące wrażenie. Stoi nieopodal drogi i byłaby całkowicie niezauważalna, gdyby nie tablica informacyjna i wąska ścieżka wydeptana przez zwiedzających. Cerkiew ta została uwieczniona w ostatniej scenie filmu Zimna wojna w reżyserii Pawła Pawlikowskiego.
Kolejnym obiektem mrożącym krew w żyłach jest pobliski kurhan tatarski. Wielka mogiła piaskowa porośnięta lasem, której kształt półksiężyca zauważyć można jedynie z lotu ptaka. Jest pamiątką po bitwie, w której rozgromione zostały szeregi najeźdźców. Przechadzając się wąską ścieżką po grzbiecie tej mrocznej konstrukcji poczułem ciarki na całym ciele, a w ciszy nadchodzącej nocy, przerywanej wyciem psów, zdało mi się słyszeć lament setek zbłąkanych dusz. Zebrawszy się na odwagę, zwierzyłem się ze swoich doznań moim festiwalowym gospodarzom. Wyjaśnili mi, że niekoniecznie musiałem wyczuć Tatarów w mogile. Źródło mrocznych sensacji mogło tkwić zupełnie gdzie indziej.
Otóż ród Horowitzów – miejscowych potentatów, wzniósł na swoich włościach okazały pałac. Zakup materiału i sprowadzenie go z odległych stron pochłonęło majątek. W ramach oszczędności właściciele rzucili łakomym okiem na pobliskie wzniesienie, o którym krążyły jedynie dziwne zabobony wśród gminu. Pod osłoną nocy wykopali piach z tatarskiej mogiły. Czy musieli oddzielać go od szczątków ludzkich? Nie wiadomo. Okazała budowla została ukończona i Horowitzowie w końcu w niej zamieszkali. Los jednak sprawił, a może jakieś fatum, że w rodzinie zaczęło źle się dziać. Krążyły plotki, jakoby jej członków do szału doprowadzały nocne lamenty w niezrozumiałym języku. Część rodziny się wyprowadziła, a wytworny budynek działał zaledwie 50 lat, następnie pusty popadał w ruinę, aż został całkowicie rozebrany. Duchy poległych Tatarów nie zaznały jednak spokoju. Z budulca pozostałego po rozbiórce skorzystano po wojnie do budowy miejscowego kościoła i cerkwi. Czy fatum nadal krąży po okolicy? Serdecznie polecam sprawdzić samemu. Ostatniego dnia, godzinę przed moim odjazdem, pewien mieszkaniec pobliskiego Mnichowa powiedział mi, że jego wujek jest miejscowym znachorem, z tych, co bardziej na północ zwą szeptuchami – i zna mnóstwo starych opowieści grozy. Nie mogę się doczekać powrotu do Lubyczy Królewskiej, aby poznać go osobiście, wysłuchać oraz spisać lokalne horrory i podzielić się nimi z Czytelnikami.