Lata 40. XX wieku. Tropikalny wieczór na haitańskiej wsi. Na niebie jasno świecił księżyc, gdy ludzie zeszli się do perystylu. Niektórzy zajęli się przygotowaniami do ceremonii, inni tańcem. Obok rozgrzewali się bębniarze…
Na dziedzińcu, pod małym namiotem pokrytym białym prześcieradłem, ustawiono pojemnik z wodą. Houngan (kapłan vodoo) przyprowadził procesję hunsi (inicjowanych) niosących na głowach gliniane dzbany govi owinięte białym materiałem. Przed wejściem do namiotu hunsi wyciągnęli się na matach, wciąż trzymając na głowach govi, a ich ciała przykryto białymi prześcieradłami. Wśród obecnych nie mogło zabraknąć prowadzącego śpiewy hungenikona oraz la-place’a w białych spodniach i koszuli (pomocnika kapłana). W świetle migoczącej świecy widać było jeszcze cień houngana kończącego ostatnie przygotowania.
Zaczęła się retirer d’en bas de l’eau – ceremonia odzyskiwania duszy, która według wierzeń Haitańczyków przeżywa śmierć człowieka, stanowi zbiór jego inteligencji i doświadczeń. Ów pierwiastek duchowy nazywają gros-bon-ange, wyobrażając go sobie jako metafizycznego sobowtóra fizycznego ciała. Po śmierci schodzi on do wodnej otchłani na rok i jeden dzień. Po upływie tego czasu należy go rytualnie odzyskać; dzięki temu zdobędzie nieśmiertelność, a dziedzictwo zmarłego zostanie zachowane. W trakcie ceremonii gros-bon-ange wchodzi do glinianego dzbana govi. Gdy wszystkie dusze zostaną odzyskane, govi zabiera je do hunforu (świątyni), gdzie trafiają pod opiekę kapłana. Dzban pełni funkcję nosiciela, którym dawniej było dla duszy ciało.
Tymczasem słychać było grzechotanie świętej grzechotki, na co nakładał się głos houngana. Kapłan zwracał się do les Invisibles, do Legby, czyli loa (bóstwa) skrzyżowań, oraz Barona Samedi (Ghede) – loa zmarłych. Ton głosu houngana zmieniał się: był zrazu błagalny, później ponaglający, a następnie spokojny. Wzywał zmarłego starca – Papę Telemacha. Ludzie stojący poza namiotem usłyszeli słaby, a potem nagle nasilający się, drżący jęk. Papa Telemach, przywołany w ten sposób do świata żywych, zaczął narzekać na rodzinę, która zbyt długo pozostawiła go w zimnie i wilgoci. Houngan wyjaśnił, że ceremonia jest kosztowna, a bliscy zmarłego są biedni. Telemacha to nie przekonało i zawiązała się między nimi długa dyskusja. Niski głos kapłana wdzierał się w narzekanie wysokiego, na wpół złamanego głosu umarłego. Obaj spierali się, aż do rozmowy włączył się przedstawiciel rodziny. Staruszek zapytał, kto zdecydował się go odzyskać. Spośród zgromadzonych odezwał się kobiecy głos: –– To ja, Lamerci, tato.