A co, jeśli w każdym z nas drzemie zło, ale nie czysto ludzkie, lecz sięgające innego wymiaru, do którego przepustkę stanowi sen? Twórcy horroru Come True, zadając to pytanie, w zaskakująco sprawny sposób łączą metafizykę z… gęsią skórką
W gatunku filmowym, jakim jest horror, sny spełniają nader ważną rolę. Bohaterowie spotykają w nich postaci nie z tego świata, z którymi potem mierzą się oko w oko. Sfera senna jest niczym bramki na autostradzie do innej rzeczywistości, przez które wszelkie strachy dostają się do naszej. W ostatnich latach pojawiło się kilka filmów, w których sen stanowił głównym plan, choć, co trzeba zaznaczyć, były one dość przewidywalne, jak np. Mara (2018) z Olgą Kurylenko. I kiedy mogło się wydawać, iż to zupełnie już wyjałowione pole (bo jak długo da się straszyć postaciami z koszmarów), pojawił się Anthony Scott Burns z filmem Come True*, który miał premierę w sierpniu 2020 r.
Bez wątpienia jest to jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat, choć pozostaje trudny do sklasyfikowania w ramach podgatunku.
Mimo że nazywa się go horrorem sci fi, wydaje się, że dryfuje on bardziej w stronę psychologii głębi, i to nie tylko przez jawne odniesienia do szkoły jungowskiej.