Eklektyczne, piętrzące się gmachy, złote kopuły pnące się jedna nad drugą. Czy to Niebiańska Jerozolima, mityczny Syjon albo coś podobnego? Śnię sen, lecz wiem, że tu już byłam, znam skądś te jasne ulice. To, co kultura europejska postanowiła odrzucić, ukryć, odsunąć – w Indiach widać na pierwszym planie, w Kashi jest to śmierć
Gdy tylko udało mi się opuścić zabytkową taksówkę (brytyjski spadek) unowocześnioną wmontowanym w dach elektrycznym wiatrakiem, ubezpieczoną wpiętą w zderzak demoniczną maską Nazar Battu, zdobną złotymi frędzlami przy bocznych lusterkach, wrzucić prędko manatki do pokoju gościnnego i pobiec wraz z przyjaciółmi nad najsłynniejszą rzekę świata Gangę – okazało się, że Varanasi (Kashi) to miasto ze snów. Liczy 3000 lat, choć same budynki w większości nie mają ich więcej niż 200 – 300. Trwa tu bowiem od 3 tysiącleci nieprzerwany rytuał. Gdy budynki rozsypują się ze starości, na ich gruzach powstają kolejne. Miasto wspina się więc po swoim trupie, umiera i odradza, wciąż wyżej i wyżej.
Wolę używać nazwy Kashi, bo: – Dzieci – powiedziała przed laty hinduska przywódczyni duchowa Sri Amma Karunamayi – musicie koniecznie odwiedzić Kashi! To miasto shivalingamów, zamieszkałe przez niewidzialnych mędrców zwanych Rishi.
Trzeba więc jechać jak najprędzej. Zostawić wszystko i ruszyć w pielgrzymkę.
Na całym świecie święte, niezanieczyszczone technologią miejsca znikają jedno po drugim. W Indiach jest ich jeszcze wiele, gdyż mieszkańcy tego subkontynentu nie zmienili się w stuprocentowych materialistów. Przed pożądaniem rzeczy nietrwałych, iluzorycznych, doczesnych chroni ich ożywiana kultem tradycja, z której czerpią zapał do życia i poczucie spełnienia. Kashi leży na zakręcie dostojnie płynącej Gangi, która wije się jak gigantyczny wąż. Wzbiera w porze monsunowej, a w suchej – chudnąc przez osiem miesięcy – ukazuje strome wybrzeże, zawalone mułem, który zmywany szlaufami odsłania ghaty (schody) ustawione pod różnymi kątami i o dziwacznych rozmiarach czy to dla olbrzymów, czy też dla dzieci. Ghaty (schody) spinają miejskie i świątynne bramy w górze z rzeką na dole. Gdy stan wody jest niski, schody zdają się piąć bez końca, miasto rośnie i staje się jeszcze bardziej majestatycznie, zwiedzanie go to istna wspinaczka. Oczywiście, wszystko w pełnej krasie oglądać też można z łodzi o wschodzie lub zachodzie słońca, co jest obowiązkowym punktem turystycznego programu, przy okazji obserwując piękny parateatralny spektakl ārti (jest to hymn dziękczynny śpiewany o wschodzie i zachodzie słońca na cześć bóstwa, guru lub samego Słońca) wykonywany pod schodami Varanasi i Dashwamedh.