Sekretem mistrzów ki, pozwalającym im na powalenie, sparaliżowanie przeciwnika samą siłą własnej myśli w tzw. momencie taotchi jest wibracja dźwięków niesłyszalnych dla człowieka, niweczących natomiast jego obronę psychiczną. Co więcej – ultradźwięki wydawane przez niektóre instrumenty muzyczne mogą roztrzaskać ciała stałe.
Mamy na to liczne dowody historyczne – jak chociażby osławione trąby jerychońskie… A pean? Okazuje się, że ta pieśń wojny i tryumfu greckich hoplitów to nie tylko ćwiczenie wojskowe, lecz także magiczny przepis walki!
I tak, np. podczas słynnej bitwy pod Issos, w której wojska Aleksandra Wielkiego rozgromiły silną armię Dariusza III-go – fantastyczne dźwięki wydawane przez pean hoplitów dosłownie sparaliżowały niezwyciężoną wcześniej kawalerię perską. Było to w 333 r. p.n.e.
Około roku 960, Abramos z Trebizondy znany później jako święty Anastazy w dzikiej i pustynnej okolicy Góry Athos (Grecja) budował ze swoimi zakonnikami monastyr Lavra. Klęcząc na marmurowej płycie – zwrócony twarzą w stronę gór i śpiewając w specjalny sposób – sprawił, że z kamienistej ziemi wyrastały ponoć drzewa pomarańczy, oliwkowe i migdałowe, a także winorośle pokryte owocami mimo nieodpowiedniej ku temu pory. Niedługo przed śmiercią święty przekazał swoim „lavras” sekret sekwencji gregoriańskiej harmonii diatonicznej, która za pomocą cyfr, bębenków i ludzkiego głosu pozwala odpędzić każdego napastnika.
Także z czasów nam już bliższych, warto wskazać na szczególnie ciekawe przykłady.
W 1959 r. ludność wschodniego Tybetu, jak wiadomo, powstała przeciw narzuconym jej przez Mao Tse Tunga chińskim kolonizatorom. Wysłane do Tybetu wojsko masakrowało biednych, słabo uzbrojonych rdzennych mieszkańców tego regionu. Tu i ówdzie zdarzało się jednak, że chińskie oddziały pierzchały w popłochu.
Tak było m.in. podczas ataku na klasztor Kom Gompa i Lobra Gompa. O fakcie tym donosiły gazety, nie podając jednakże szczegółów incydentu. Jego dokładny i wiarygodny opis zawdzięczamy pewnemu lekarzowi i etnologowi (z pochodzenia Polakowi), który kilka lat temu zmarł w Kanadzie. Spędził on w Tybecie dziesięć lat i, mieszkając w klasztorze, był naocznym świadkiem całego zdarzenia. Opisał je w swoim pamiętniku, który prowadził przez 40 lat!
A oto ta relacja:
„Gdy nadszedł dzień ostatniego ataku Chińczyków na zrujnowane już w trzech czwartych miasto, stał jeszcze cudem ocalały klasztor, gdzie schroniły się kobiety i dzieci. Nieliczni już tybetańscy obrońcy kryli się w ruinach miasta. Wojsko szło już na klasztor z trzech stron, a na głównej, najszerszej ulicy ukazały się czołgi.
Wtem z klasztoru wyszła procesja, jakaś setka mnichów. Byli w paradnych strojach, a na głowach mieli szerokie, uchate czapki. Bez broni. Nieśli jedynie wysoko swe proporce. Dzielnie, majestatycznie kroczyli naprzeciw żołnierzom najeźdźcy. Niektórzy zakonnicy mieli na piersiach czary z brązu, w które uderzali pałeczkami, inni potrząsali czymś w rodzaju spłaszczonego dzwonu, trzymając go za serce.
Potworne odgłosy, gwizdy ścinające krew w żyłach, dźwięki rozrywające uszy, wypływały z tych instrumentów. Dźwięki te, choć płynące z dość dużej odległości, były tak wstrętne, że zatkałem sobie uszy, spoglądając z murów klasztoru na niebywały widok uciekających w popłochu przed setką lamów (…), regularnych chińskich żołnierzy, którzy porzucali broń gdzie popadnie…
Nagle kilkaset metrów przede mną ujrzałem czołgi, sunące z celownikami skierowanymi na zakonników. Ze smutkiem pomyślałem o zbliżającej się tragedii. I oto – w chwili wystrzału pierwszego pocisku – od grupy lamów wzniósł się silny, głośny warkot, który przeszył na wylot moją czaszkę. Miałem wrażenie, że pękły mi bębenki w uszach. Przysięgam, że nic nie zmyślam! Ujrzałem pociski tańczące w jakiejś przedziwnej świetlnej spirali nad orszakiem lamów i rozpadające się w dali jak bengalskie ognie. Nieco dalej, na moich oczach, rozsypał się w drobny mak czołg, a drugi zamienił się w dym.
Gdy już napastnicy zniknęli co do jednego – zakonnicy w wielkiej ciszy i skupieniu obeszli kilkakrotnie w orszaku- procesji mury miasta. Poczem wrócili do klasztoru”.