Fascynacja Amerykanina Joela Sterna naszym krajem rozpoczęła się jeszcze w latach 60-tych ubiegłego wieku, gdy uczęszczał do szkoły średniej. Słuchał wtedy codziennej polskojęzycznej audycji radiowej nadawanej z Filadelfii, której prezenter Teodor Przybyła odgrywał sentymentalne fokstroty i tanga w wykonaniu Mieczysława Fogga, Adama Astona, Chóru Dana, Tadeusza Faliszewskiego, Hanki Ordonówny i innych polskich artystów. Jak mi powiedział, zakochał się wówczas w muzyce okresu międzywojennego. Z biegiem czasu zaczął też kolekcjonować zabytkowe lampy, zegary, radioodbiorniki, figurki, meble, ozdobne ramki i telefony z tamtej epoki. Wyczuwał, że właśnie te secesyjne przedmioty wiernie odtwarzają atmosferę lat dwudziestych i trzydziestych. Jak to ujął, współczesny świat mało go pociąga, a w „muzealnym kokonie” z czasów art deco czuje się najbardziej komfortowo.
Na drodze ku zostaniu tłumaczem
Zainteresowania Joela ukształtowały w dużej mierze lektury z lat dziecięcych. Mieszkał wówczas w Chester niedaleko biblioteki publicznej, z której wypożyczał baśnie, książki przygodowe i zbiory mitów. Mając 10 lat znał na pamięć imiona i rodowód prawie wszystkich bogów i bogiń z panteonów: greckiego, rzymskiego czy nordyckiego, tudzież bohaterów z Iliady i Odysei oraz średniowiecznych epopei. Decyzja, aby podjąć studia języków słowiańskich, zapadała stopniowo. Ze względu na zamiłowanie do klasyki, uczył się w szkole średniej w Filadelfii łaciny, a po przeczytaniu kilku utworów Fiodora Dostojewskiego, postanowił opanować również język rosyjski. W czasie studiów językoznawczych na Uniwersytecie Michigan zainteresowała go także twórczość Stanisława Lema, Karola Czapka oraz satyryka Michaiła Zoszczenki. Prócz rosyjskiego, zapisał się na kursy polskiego i czeskiego. Z biegiem czasu, z zamiłowania do lingwistyki, uczył się również słowackiego, ukraińskiego, serbsko-chorwackiego, włoskiego, rumuńskiego, bułgarskiego, tureckiego, a także niemieckiego, hiszpańskiego i francuskiego. Łącznie opanował w różnym stopniu znajomości 20 języków. Jak stwierdził, lubił po prostu „rozgryzać” gramatykę języka obcego, tak jak niektórzy z pasją rozwiązują krzyżówki. Gdy zapytałem, co jest ważne w opanowywaniu języków obcych i co ułatwia ich przyswajanie, wyraził przekonanie, iż należy do tego podchodzić indywidualnie w zależności od potrzeb danej osoby, jej uzdolnień oraz czasu przeznaczonego na naukę. Przykładowo wojskowy inżynier może chcieć tylko biernie poznać niemiecką gramatykę i terminologię, aby czytać na bieżąco specjalistyczne pisma danej dziedzinie, podczas gdy dopiero co mianowany ambasador musi „kuć” całkiem inny zasób słów w jak najszybszym tempie, aby działać kompetentnie na nowej placówce dyplomatycznej. Joel nie wyklucza też wpływu poprzednich wcieleń na zdolności osobiste (np. językowe, muzyczne czy matematyczne). Również wrodzone predyspozycje genetyczne mogą mieć według niego znaczenie.
Dzięki swoim kompetencjom językowym został w 1985 r. zatrudniony w Departamencie Stanu w Waszyngtonie, gdzie przepracował 28 lat jako etatowy tłumacz z języków słowiańskich i okazjonalnie z niemieckiego oraz węgierskiego. Do jego głównych obowiązków należało czytanie obszernej korespondencji od obywateli (zwykłych zjadaczy chleba) ze wszystkich wschodnioeuropejskich krajów i również z Rosji do pięciu amerykańskich prezydentów oraz urzędników na różnych szczeblach władzy. To z pewnością arcyciekawy temat na osobny artykuł.
Amerykański lingwista starał się zawsze, w przypadku języków które znał, czytać utwory literackie w oryginałach. Jeśli chodzi o polskich pisarzy skapitulował jedynie, z powodu archaicznej polszczyzny, podczas lektury Trylogii Henryka Sienkiewicza, stąd też przeczytał to dzieło w angielskim tłumaczeniu. Natomiast uporał się bez trudu z powieściami Quo Vadis i Bez Dogmatu tegoż autora. Wśród ulubionych książek naszych twórców wymienia prócz Stanisława Lema, opowiadania o Profesorze Tutce Jerzego Szaniawskiego, Faraona Bolesława Prusa oraz dowcipne wiersze Jana Brzechwy.

Fascynacje Lemem
Jego przekład 9 opowiadań z Dzienników Gwiazdowych Lema ukazał się w 1982 r. nakładem nowojorskiego wydawnictwa Harcourt Brace Jovanovich pod tytułem Memoirs of a Space Traveler. Tłumacz uważa, że przyszłość naszego gatunku, przed którą przestrzegał w swoich dziełach najbardziej znany polski futurolog i pisarz, niestety coraz bardziej się urealnia. Nasila się podstępne otępianie ludzi. Przeciętni zjadacze chleba żyją w sztucznej bańce różowych iluzji i już nie potrafią rozróżnić pięknego fałszu od zatrutej, brzydkiej rzeczywistości. Mamy do czynienia z ustawiczną manipulacją, falami fake newsów, zwodniczą kłamliwą reklamą potężnych korporacji, z szachrajstwem politycznym, a do tego z masowym napływem narkotyków, alkoholu, niezdrowej żywności oraz z coraz bardziej uzależniającymi technologiami, które niedługo będą kontrolować każdą sferę naszego życia. Rewolucja cyfrowa i rozwój sztucznej inteligencji AI, niekontrolowane przez nikogo sprawiają, że zwykły człowiek staje się mało przydatny, stopniowo traci możliwości pracy zarobkowej, a jego egzystencja znajduje się pod znakiem zapytania.