W obliczu wydarzeń wojennych i obaw o katastrofę jądrową, jod znów znalazł się na celowniku, a zawierające go środki znikały z aptek w ekspresowym tempie. Brak wiedzy i świadomości zdrowotnej może mieć jednak w tym przypadku przykre konsekwencje – przekonuje dr hab. Marek Pietraszkiewicz z Instytutu Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk, z którym rozmawiał Jędrzej Fijałkowski
W latach minionych wyjazd nad morze kojarzył się zawsze z „polowaniem na jod”, którego mieszczuchom permanentnie brakowało. Szczególnie zabierano tam pociechy, żeby się tego jodu nawdychały…
– Taka była obiegowa opinia. Jednakże jod nadmorski to aerozol zawierający głównie jodki, czyli niekompletną postać jodu. To tak, jakby nalać wody morskiej do nawilżacza powietrza lub rozpylać ją w atomizerze i twierdzić, że suplementujemy braki tego pierwiastka w organizmie. Raczej nie byłoby to wystarczające, zwłaszcza przy aktualnym zanieczyszczeniu biosfery. Owszem można robić sobie takie inhalacje, ale w ten sposób nie wprowadzimy do organizmu niezbędnej dawki jodu.
Mówi się, że brak go nam, ale współcześnie brakuje praktycznie wszystkich pierwiastków potrzebnych dla zdrowia. Z jakiego powodu więc tyle uwagi poświęcamy jodowi? Dlaczego jest tak szczególny, że jego zapotrzebowanie wyprzedza takie „pierwiastkowe tuzy” jak magnez czy potas?
– Główną fizjologiczną rolą jodu jest synteza hormonów tarczycy (tyroksyny i trójjodotyroniny). Pełnią one złożone, wielopłaszczyznowe funkcje, m.in. normalizują procesy oksydacyjne w organizmie człowieka, wpływają na kondycję organizmu, wzmacniają jego odporność na niekorzystne czynniki środowiskowe. Mają duże znaczenie w rozwoju fizycznym i psychicznym, a także w różnicowaniu oraz tworzeniu się tkanek.