W pierwszą rocznicę śmierci Jana W. Suligi – tarocisty, indologa, muzealnika, mistyka, człowieka, o którym pamięć musi trwać, przedstawiamy wywiad z Nim, jakiego nie zdążyliśmy opublikować za jego ziemskiej kadencji. Dotyczy jednak nie mistyki i symboliki, ale zupełnie namacalnych odkryć, które mogą rzucić nowe światło na historię świata. Rozmawiał – Roman Warszewski
Dr Jan Witold Suliga jako etnograf przez wiele lat przebywał w Indiach, gdzie zgłębiał tajemnice lokalnych kultur plemiennych. Pracował w różnych placówkach naukowych, a także był wieloletnim dyrektorem Muzeum Etnograficznego w Warszawie, pod którego dachem przez długi czas owocnie współpracował z redakcją Nieznanego Świata. Przy wielu okazjach określał się jako przyjaciel red. Marka Rymuszko. Jest autorem kilku książek. Ponadto spolszczył i zbeletryzował Kodeks z Puri – jedno z najbardziej zagadkowych oraz kontrowersyjnych dzieł renesansowego piśmiennictwa. Z powodzeniem zajmował się też Tarotem, dzięki czemu – jak mawiał – wielokrotnie udało mu się dotrzeć na drugą stronę rzeczywistości, gdzie był konfrontowany z wieloma emanacjami zła i okrucieństwa. Zmarł pod koniec stycznia 2023 r.
*
Pana nazwisko przez miłośników tajemnic i „Nieznanego” kojarzone jest z „Kodeksem z Puri”. Co to za tekst?
– To dokument odkryty w 1986 r. w świątyni Dżaganatha w Puri, w Indiach (w stanie Orissa), przez amerykańskiego indologa Petera Newmana. Z manuskryptu tego wynikają fakty, które całkowicie podważają naszą dotychczasową wiedzę na temat wielkich odkryć geograficznych, a przede wszystkim dotyczącą życiorysu Krzysztofa Kolumba.
Co w „Kodeksie z Puri” jest aż tak bulwersującego?
– Po pierwsze dowiadujemy się z niego, że Kolumb wcale nie umarł w 1506 r. w Valladolid, lecz jego śmierć zainscenizowano po to, by mógł on bezkarnie wymknąć się z coraz szczelniej omotującej go sieci trzech wywiadów i wyruszyć jeszcze raz na ocean – w swą ostatnią piątą wyprawę. Po drugie – z Kodeksu wynika, iż w czasie tej ekspedycji Kolumb dotarł do Indii (a nie jak w czasie swych czterech poprzednich wypraw, na Karaiby i do ujścia Orinoko) i przez pewien czas przebywał w przyświątynnym klasztorze w Puri, gdzie jednemu z hinduskich skrybów podyktował prawdziwą historię swego życia, nazywaną dziś właśnie Kodeksem z Puri.
Prawdziwą historię? Czy stwierdzenia, które przed chwilą padły, nie są wystarczająco fantastyczne, by z góry stwierdzić, że mamy do czynienia z fałszerstwem i mistyfikacją, a nie z prawdziwym odkryciem?
– Historia odkrycia Kodeksu z Puri jest prawie tak samo nieprawdopodobna, jak zawarta w nim relacja, co stało się zarzewiem późniejszego skandalu.
Odkrycia tego manuskryptu dokonano pod koniec XX w., kiedy naukowcy skupieni w specjalnej komisji, intensywnie badali kompleks świątynny w Puri. Mieszkali w pobliżu świątyni i codziennie na miejsce pracy dowożeni byli mikrobusami. Przed wkroczeniem do świątyni poddawano ich skrupulatnej rewizji, a wieczorem – po zakończeniu pracy – czynność tę powtarzano. Procedura ta została ustalona w porozumieniu między rządem indyjskim, który patronował tym badaniom, a kolegium kapłańskim. Nadto – wszyscy uczestnicy badań podpisali zobowiązanie, zgodnie z którym nie było im wolno niczego wynieść poza teren świątyni. W tym – notatek, szkiców, fotografii, nie mówiąc o jakichś przedmiotach. Moim zdaniem te drakońskie, a jednocześnie anachroniczne ustalenia w dużej mierze zaważyły na dalszych losach Kodeksu z Puri.
Rozumiem, że Peter Newman, odkrywca „Kodeksu”, był członkiem tego zespołu?
– Tak, jako specjalistę od spraw gospodarczych interesowały go przede wszystkim dokumenty świeckie – umowy handlowe, testamenty, akty darowizny. W sierpniu w 1984 r., w stosie pokruszonych manuskryptów natknął się na rękopis zawinięty w zetlałą tkaninę. Składał się on z kilkuset kart wykonanych z liści palmowych, pokrytych literami karani, co wskazywało na jego świecki, a nie sakralny charakter. Jednak w odróżnieniu od pozostałych, dokument ten w kilku miejscach ozdobiony był wyobrażeniami hinduskich bogów. Zaintrygowany tym faktem, Newman postanowił dokładniej przyjrzeć się dokumentowi i zapoznać się z jego treścią. Początkowe próby deszyfracji tekstu spełzły na niczym. Jak się bowiem szybko okazało, badany przez Newmana dokument nie został napisany w żadnym ze znanych mu indyjskich języków. Nie wiedząc co począć, zwrócił się o pomoc do hiszpańskiego orientalisty Carlosa Montoyi, który także przebywał w Puri. Montoya przeczytał na głos urywek manuskryptu i ze zdumieniem orzekł, że najbardziej przypomina mu to język… hiszpański! Nie muszę chyba mówić, jak bardzo obaj uczeni byli zaskoczeni tym faktem.