Kim jest teraz? Mam nadzieję, że młodym bogiem. Boską istotą, na którą przelewają ojcowskie uczucia starsi bogowie. Że powiodło mu się i jest szczęśliwy, że polubił swoją obecność Tam
Tkwi we mnie cierń Marka nieobecności. Czuł żal, że odchodzi. Los nagle ostro przyspieszył i Marek opuszczał wszystko, czym żył, w ekspresowym tempie.
Wiedział, że to niemożliwe, ale pragnąłby zabrać ze sobą cały swój świat i nie małoduszność nim kierowała, a troska i niepokój, że nie będzie już mógł dłużej nas chronić. Choć zmęczony, bez sił, miał przeświadczenie, że dopóki żyje, niebezpieczeństwa nie będą miały do nas, współtowarzyszy jego podróży, dostępu.
W oczach Marka wszystko inne w gruncie rzeczy nie miało większego znaczenia. Uważał, że życie stawia człowieka przed prostym wyborem: wierzyć w to, co się robi niezależnie od niczego. Podchodził do wierzeń lekko, był przeświadczony, że jeżeli tam, na wysokościach, ktoś rzeczywiście jest, nie widzi np. nic zdrożnego w tym, iż człowiek czasami się z niego podśmiewa. Może nawet śmieje się razem z nim, człowiekiem?
Marek wierzył w wagę pogody ducha.
Był przekonany i to przekonanie z nim dzieliłem, że człowiek został stworzony po to, aby nauczył się być szczęśliwy. W końcu tylko o to chodzi we wszystkich Bibliach czy Talmudach, w książkach, teatrach, filmach, operach, w ogóle w życiu – o bycie szczęśliwym.
Nie odpoczywał nigdy. Marek po prostu nie potrafił żyć bez pracy. Podobno kiedy myśli się intensywnie o jednym, zamyka się drzwi wszystkiemu innemu, ale na całe szczęście oknom jego życia brakło szczelności, miał wiele zainteresowań. Gdy rozpoczął drugą połowę egzystencji, ośmielił się zajrzeć w siebie. Mówiąc pokrótce, gdy przebrnął przez pytania sakralne, podzielił świat na trzy podstawowe elementy: Bóg, Kosmos, Człowiek. I począł zastanawiać się, co dalej?
Człowieka uznał za najważniejszą część.
Jak by to wszystko wyglądało bez Człowieka? Komu miałby być przydatny Bóg i Kosmos, gdyby go nie było? Ale gdyby nie było Boga, jaki sens miałoby istnienie Człowieka? Słowem, Bóg i Człowiek są niezbędni, aby mógł istnieć Kosmos!
Było mu ciężko. Marek w grucie rzeczy był człowiekiem nieśmiałym, ale również upartym. Nigdy nie schodził z drogi, jaką obrał, zaś książki, których napisał wiele, poświadczały jego wrażliwość, zmysł obserwacji, klarowność oceny.
Przybywało mu lat, a wraz z nimi rosła dezorientacja i rozczarowanie. Rozczarowanie przede wszystkim sobą, bo nie wiedział, jak ma uwolnić się od swoich trwóg, jak rozpędzić mgły wahań? W końcu dopisało mu szczęście i znalazł ratunek – jak wielu przed nim, w postaci wyrzutów sumienia. Dzięki nim, jakże niewygodnym i uwierającym wyrzutom sumienia, zdobywa się umiejętność głębszego spojrzenia na świat, na ludzi, na sprawiedliwość, albowiem wyrzuty sumienia pozwalają odczuwać świeżość powiewu uwolnienia.
Umarł niestety dużo za wcześnie. Umarł pnąc się w górę, umarł będąc obserwatorem i świadkiem naszych dni, tak jak my jego dni.
Trudno to pojąć, a trudniej jeszcze zaakceptować, bo… Bo skoro zabrakło mu nas w identycznym nasileniu, jak nam jego, skąd mamy brać pewność, że te dni w ogóle istniały? Mieliśmy siebie nawzajem w redakcji i w życiu. On natomiast wiecznie potykał się, forsował różne przemyślenia i idee. Może miał ich za dużo jak na jedno życie?
Ścieżki żywota się zacieśniały. Marek dostrzegał, że z roku na rok, z dnia na dzień, zmniejsza się możliwość manewru i biorą górę ślepe urojenia, zgrzytliwe akordy słów, bóle w sercach i zamęt w głowach. My dziś to rozumiemy, don´t look up!, on wiedział wcześniej. Rodziła się w nim świadomość, że lekkomyślny zewnętrzny świat drwi z przerażonych umysłów, że plącze się w rytmach sakralnej klawiatury z kości słoniowej i domu złotego, tak różnych od pasjansa Stwórcy kładzionego bezpośrednio na krajobrazie.
Nadchodziły ciężkie noce, a w nocy żaden ogień nie płonie na darmo. Jaki w tym miały udział Jego cierpienia? Dopiero u schyłku życia uzmysłowił sobie, że skłonność do cierpienia pochodzi z przyzwyczajeń, nie z Natury.
Więcej nawet – ludzie lubią cierpieć! Cierpieć jest znacznie łatwiej, niż być cnotliwym czy rozwiązłym, mądrym, próżnym, dumnym. Dużo prościej i łatwiej jest cierpieć, niż narażać się na trud myślenia! Pragnienia Marka były skromne, miał tylko nadzieję, że może uda mu się zostać cząstką tego ogromnego Czegoś. Nie wiedział, w poczuciu swej niedoskonałości nie zdawał sobie sprawy, że tworzy się wokół niego cała konstelacja.
Przemijalność człowieka na tle niezmiennej Natury dostarcza niewyczerpanego tematu do rozmyślań i Marek skupiony na swoim cierpieniu pojął, że życie nie polega na obcowaniu z faktami, że fakty tylko zagradzają drogę najważniejszemu – światu złudzeń.
Czasem uważał siebie za gnostyka, a czasami nie.
Gnostycy wierzyli w niebieskie hierarchie i nie miał nic przeciwko temu, ale zaraz pytał siebie w duchu: czy ktoś to sprawdzał?
Gdy był między nami, w rzeczywistości znajdował się na pograniczu, lewitował jak gdyby wokół swojej suwerenności, wokół czegoś, czego nie znał, a najbardziej ze wszystkiego na świecie chciał poznać.
MAREK CHCIAŁ WIEDZIEĆ.
Kim jest teraz? Mam nadzieję, że jest młodym bogiem. Boską istotą, na którą przelewają ojcowskie uczucia starsi bogowie. Że powiodło mu się i jest szczęśliwy, że polubił swoją obecność Tam. Piszę powiodło mu się, bo przecież mogło być inaczej, znacznie gorzej. Mógł zostać wchłonięty przez falangę zbuntowanych tytanów i zniknąć rozczłonkowany na niezliczone cząsteczki niespełnionych pragnień!
Ale nie zniknął. Jest i przygląda się jak słońca wyłaniają się z oceanów, wysyłają forpoczty promieni, które przejęte ogromem zadania spiesznie likwidują smugi cienia. Marek siada tam, otrzepując nogi z niebiańskiego pyłu, opiera plecami o ciepły obłok, wzdycha z ulgą, zasypia i śni o cudownych ziemskich łąkach, połoninach soczystych bieszczadzkich traw, gdzie nie mogło go spotkać nic złego.
A we mnie uparcie tkwi cierń Jego nieobecności.