W latach 80. ub. stulecia serialem Siedem życzeń o magicznym kocie rodem ze starożytnego Egiptu zachwycała się ówczesna dzieciarnia. W rolę czarnego mruczka o wdzięcznym imieniu Rademenes, który aby spełnić życzenie, po trzykroć wypowiadał dziwaczne słowo – zaklęcie hator, wcielały się aż trzy zwierzaki. Któż nie chciałby mieć takiego w domu. Nie dość, że spełniał życzenia, to jeszcze mówił
Moi litościwi Rodzice ulegli moim prośbom i czarny kot zagościł w naszym domu. Pomijam fakt, że nawet w Wigilię nie raczył mnie obdarzyć żadnym ludzkim słowem. W dodatku okazał się być… kotką, która ogólnie rzecz ujmując, moje życzenia miała w totalnym poważaniu.
Nic zatem dziwnego – skoro kot zawiódł, musiałam rozejrzeć się za innymi możliwościami. Sięgnęłam po odpowiednie lektury i przerabiałam różne techniczne –acje: wizualizacje, afirmacje, medytacje. Efekty były zdumiewające! Im bardziej czegoś chciałam, tym realizacja marzenia niczym płochy zajączek zwiewała, a ja popadałam w coraz większą frustrację.
Zachodziłam w głowę: – Co z życzeniami było nie tak, że czmychały przede mną gdzie pieprz rośnie? Czy można za bardzo chcieć? Odwoływałam się przy tym do pewnej wypowiedzi Marilyn Monroe, która twierdziła, że marzyć trzeba mocno i wytrwale. Tak, jak ona. Ona sukces odniosła. Ja utknęłam gdzieś pomiędzy.
Jak bowiem snuć wizje wszelkiego spełnienia, skoro zające – dranie, ledwo co naszkicowane w umyśle, zaczynały żyć własnym życiem? Marzenia, a i owszem spełniały się, tylko że było to kiepskie odbicie w krzywym zwierciadle mojego zamówienia. Wszystko wychodziło nie tak. Nie ten czas, nie ta forma, nie ci ludzie. Może pisałam je połamanym ołówkiem? Może zbyt mało precyzyjnie je wyrażałam? Z pomocą przyszła Potęga podświadomości i inne książki Josepha Murphy’ego (1898−1981), przede wszystkim jednak zrozumienie konstruktu naszego umysłu oraz zasad: ukierunkowania na cel, konsekwencji w działaniu, głębokiej wiary i… odpuszczenia tematu. Dotarła do mnie oczywista prawda, że jeśli człowiek nie wie dokąd zmierza, nigdy tam nie dojdzie. Najbardziej zdumiało mnie jednak to owo puszczenie marzenia. Swobodnie, choć nie bez oczekiwań. Zawieszałam je gdzieś na firmamencie nieba z głębokim przekonaniem jego urzeczywistnienia, z nadzieją boskiej sakry.