Kosmos, jak wszystko, kiedyś się skończy. Może stać się to na kilka sposobów i wszystkie, z perspektywy ludzkiego rozumu – wydają się równie niepokojące, co niesamowite. Co ujrzałby człowiek patrzący na śmierć Wszechświata?
Temat końca świata zaprząta ludzką wyobraźnię od niepamiętnych czasów. O tym, co wówczas wydarzy się z Ziemią i nami mówią nie tylko religie, ale także poszczególne dziedziny nauki. Upadek cywilizacji, czy przestrogi przed apokaliptycznymi kataklizmami regularnie goszczą w dyskusji publicznej. Apokalipsa głęboko zakorzeniła się w naszej świadomości, jednakże rozmowy o finalnym losie Wszechświata są mniej powszechne, choć równie ciekawe i rozpalające wyobraźnię. Ludzka rasa, w znanej nam formie, raczej (na szczęście?) tego nie doczeka. Za miliardy lat, gdy Kosmos będzie umierał, możemy już nie istnieć, jednak energia, którą jesteśmy, będzie się unosić w czasoprzestrzeni, uczestnicząc w tych wielkich, kosmicznych zdarzeniach.
Zacznij od Einsteina
Aby podjąć rozważania na temat ewolucji naszego Uniwersum oraz jego ewentualnego początku i końca, należy zacząć od kluczowych odkryć. Współczesna kosmologia rozpoczęła swój właściwy bieg na przełomie XIX i XX w., kiedy młody Albert Einstein zaczynał rozmyślać o podróżach na promieniu światła. Te eksperymenty myślowe – jak sam zwykł je nazywać – stały się zarzewiem rewolucyjnych koncepcji.
Szczególna teoria względności (STW), ostatecznie sformułowana przez niego w 1905 r., obaliła klasyczne rozumienie czasu i przestrzeni – ten pierwszy przestał być uniwersalną miarą porządkującą na swej osi zdarzenia we Wszechświecie, zmieniając się w skalę indywidualną dla układów fizycznych poruszających się względem siebie ruchem jednostajnym. Konsekwencją tego rozumowania stało się równanie E=mc², określające równoważność materii i energii. Od czasu, gdy wzór ten został uznany za prawdziwy, fizycy używają go do wielu obliczeń w pracach nad odtworzeniem poszczególnych etapów kosmicznej ewolucji.