Większości Czytelników termin transkomunikacja kojarzy się z nagrywaniem tzw. głosów elektronicznych, rzekomo należących do zmarłych. W rzeczywistości ma ona wiele odmian. Jedna z nich obejmuje rejestrowanie tzw. transobrazów na ekranie telewizora albo komputera. Eksperymentując z tą techniką na początku ub. dekady, udało mi się uzyskać kilka intrygujących wizerunków. Skąd napływają? I co chcą nam przekazać?
Pochodzę z Częstochowy. Na łamach NŚ jestem debiutantem. Niektórym Czytelnikom moje nazwisko może jednak wydać się znajome, ponieważ od ponad 15 lat udzielam się w środowisku badaczy szeroko pojętego Nieznanego. W tym roku mija 20 lat od mojego bliskiego spotkania z tajemniczym obiektem, które pchnęło mnie na pole badań nad zjawiskami z pogranicza. To, co wtedy wydarzyło się u stóp częstochowskiej Góry Ossona, miało typowo ufologiczny charakter, acz koleje losu potoczyły się tak, że zacząłem szukać kontaktu z tzw. tamtą stroną za pośrednictwem transkomunikacji instrumentalnej (ITC –od ang. instrumental transcommunication). Jakie uzyskałem rezultaty? Czy było warto? I czego dowiedziałem się o naturze życia po życiu dzięki tym dociekaniom?
Początki pogoni za nieznanym
Osobom nieznającym historii opowiadającej o moim spotkaniu pod Górą Ossona, streszczę w kilku zdaniach, co się wtedy stało. Był sierpień 2002 r. Mój brat, pracujący u podnóża wspomnianego wzniesienia, zadzwonił późnym wieczorem, że widzi nad polami dziwne obiekty. Szybko udaliśmy się tam z ojcem i zaczęliśmy obserwować tańczące wokół siebie światła, wyglądające tak, jakby były inteligentnie sterowane.
Kiedy postanowiliśmy wrócić do domu, coś mnie tknęło, żeby – niczym w filmach – spróbować porozumieć się z kulami. Zjechałem w polną drogę (jest to teren niezamieszkany, zajmowany przez zakłady przemysłowe) i mrugnąłem światłami w przypadkowej sekwencji. Obiekt odpowiedział podobnymi mrugnięciami i… zaczął się zbliżać. W panice uciekliśmy, próbując zgłosić zajście na policji. Dziś pewnie postąpiłbym inaczej, ale emocje wzięły górę.