Z Leszkiem Grzebieniem, psychoterapeutą pracującym z młodzieżą, na marginesie książki Historię zacząć od jutra, rozmawia Alicja Dmowska
Ma Pan tak długie włosy, że można by wziąć Pana za Indianina. Z powodzeniem mógłby Pan być jednym z bohaterów niedawno opublikowanej książki Romana Warszewskiego. „Historię zacząć od jutra”.
– Włosy może się zgadzają, ale rocznik nie ten. Gdy powstała książka Warszewskiego jeszcze nie było mnie na świecie…
Ale ją Pan przeczytał…
– Jak dowiedziałem się, czego dotyczy, nie mogłem po nią nie sięgnąć, ponieważ pracuję z młodzieżą, a ta książka opowiada właśnie o młodzieży. O młodzieży sprzed lat. Z czasów, gdy – można powiedzieć pompatycznie – formował się nasz obecny świat.
…który z kolei teraz ulega coraz większej zmianie.
– To już całkiem inna historia.

Jak Pan wpadł na trop tej książki?
– Nie było to takie trudne. Nabyłem ją w księgarni. Dla mniej zorientowanych powiem, że księgarnia to taki sklep, gdzie można kupić książki. Na szczęście takie sklepy jeszcze istnieją.
Dla mnie, jako dla osoby, która pisała posłowie do tej pozycji, jest Pan jej szczególnie interesującym czytelnikiem…
– Dlaczego?
Proszę uprzejmie nie burzyć formuły wywiadu: to ja zadaję tu pytania…
– Ale ja tu też mam chyba jakieś prawa…
Niech będzie (śmiech). Bo – dzięki temu, czym Pan zajmuje się na co dzień – jak rzadko kto jest Pan w stanie powiedzieć, czym różni się obecna młodzież, generalnie młodzi ludzie, od tych sprzed lat, których Warszewski opisuje w swej książce.
– Opublikowana przez Fundację Światło Literatury książka Historię zacząć od jutra stanowi interesującą kapsułę czasu. Można powiedzieć: jak dobrze, że jej wydanie opóźniło się o lat co najmniej 40…
Nie wiem, czy autor byłby skłonny podzielić tę opinię…
– Wiem, co mówię. Książka pokazuje młode pokolenie na tzw. Wschodzie i Zachodzie w przededniu obalenia Muru Berlińskiego. Mamy zapis ważnej chwili. Mamy też wyraźnie sprecyzowaną grupę wiekową – młodych. Młodych stąd i stamtąd. Młodych z aspiracjami. Widzimy, jak w tamtym świecie, który w pewnym sensie się kończył, układały się ich myśli i dążenia. Na tle młodych Polaków, pokazani są młodzi obcokrajowcy, zwykle z Europy Zachodniej, ale także z tzw. Trzeciego Świata (tak się kiedyś chyba mówiło?). Dla kogoś takiego jak ja – psychoterapeuty ludzi młodych – to duża gratka i bardzo ciekawy materiał do przemyślenia.
Jakby określił Pan młodych z Zachodu z tamtego czasu?
– Na pewno byli bardziej świadomi politycznie i bardziej skłonni do podejmowania walki o prawa swoje i nie tylko swoje, niż ich rówieśnicy z Polski. Często byli wielkimi ideowcami skłonnymi położyć na szali praktycznie wszystko – włącznie z życiem. W dużej mierze w okolicach roku 1980 żyli tym, co zdarzyło się w Paryżu (i nie tylko) w roku 1968, choć znali to już przede wszystkim z opowiadań. Ale chyba tym bardziej ich to rajcowało i kręciło.
A młodzi Polacy na progu lat 80. ub. w.? Jaki ich obraz wyłania się z tej książki?
– Byli inni, choć z biegiem czasu coraz bardziej upodabniali się do swych rówieśników z Europy Zachodniej. Szukali jakiejś enklawy, niszy dla siebie, by móc zmniejszyć ból egzystencji w komunie. Starali się być – nazwijmy to tak – kolorowymi ptakami i chcieli znaleźć dla siebie własną przestrzeń, dokąd opresja z zewnątrz nie miałaby wstępu lub wstęp znacznie ograniczony. Ich myśli często kierowały się ku temu, by z Polski wyjechać. Ale z czasem ich edukacja polityczna zaczyna nabierać wigoru i tempa. Dotychczasowe azyle przestają im wystarczać. Wychodzą poza ich granice i zaczynają myśleć o ewentualnej zmianie porządku politycznego, co swoje ukoronowanie znajduje w Karnawale Solidarności. W finale książki stają się politycznie aktywni i zaczynają walczyć o swoje, tak jak wcześniej czynili to ich rówieśnicy z Zachodu.
Jest jakaś różnica między nimi?
– Paradoksalnie młodzi z Polski tamtego czasu są bardziej skuteczni, świeżsi. Może dlatego, że system, któremu powoli postanawiali powiedzieć nie, był w tamtym momencie bardziej chwiejny i niestabilny. Nasi młodzi wypadają na tym tle bardzo dobrze. Niekoniecznie chcą jednak ginąć w imię jakichś ideałów. Na to wydają się być – nazwijmy to tak – zbyt rozsądni.
A jak sprawy mają się obecnie? Zaszły jakieś zmiany?
– Oczywiście. Dziś dosłownie wszystko jest inne. Znów stoimy w obliczu przemian, które lada chwila całkowicie przepoczwarzą naszą codzienność. Wiadomo – sztuczna inteligencja, powszechna elektronizacja życia i myślenia; nie będę tego rozwijać, bo mówią o tym wszyscy. Dziś wahadło w świecie nastolatków wychyla się w przeciwną stronę. Nie do końca wiem, co wśród młodych dzieje się w świecie, bo nie prowadzę takich badań, ani terapii na tamtym terenie. Ale u nas młodzi w dużo mniejszej mierze są skłonni do wprowadzania zmian w świecie zewnętrznym. Interesują się przede wszystkim swoim wnętrzem. Myślą bardziej o przebudowaniu samych siebie, niż o przemianie społecznej. Można powiedzieć, że dziś w Polsce (w porównaniu z początkiem lat 80. ub.w.) bardziej interesuje ich własne ja, a nie to, co dzieje się poza nimi. Młodzi Polacy nie chcą zmieniać świata, chcą przede wszystkim zmieniać siebie samych. I nie dążą do jakiegoś docelowego punktu, lecz ta przemiana – w ich mniemaniu – ma trwać bez końca. Chcą przeistaczać się i co chwila smakować całkiem inaczej.
Smakować?
– Tak, właśnie smakować. Z rozmysłem użyłem tego słowa. Realizacja aspiracji nowego młodego pokolenie dokonuje się bowiem nie w sferze wielkich idei, lecz przede wszystkim w sferze konsumpcji.
Ciągła przemiana chyba jest mile widziana przez psychologów i psychoterapeutów?
– Tak, nie nudzimy się, urabiamy się po łokcie.