Leonardo da Vinci był niezrównanym mistrzem wyobraźni. Okrzyknięto go najbardziej ciekawskim człowiekiem, jaki chodził po Ziemi. Nieobce były mu arkana astrologii, numerologii oraz kabały, czemu dawał wyraz w swoich dziełach, zwłaszcza w słynnej Ostatniej Wieczerzy. Ten wspaniały fresk można potraktować jako wybitne studium z psychologii wykonane pędzlem geniusza. Współczesnym inżynierem ludzkich dusz jest za to Joseph Murphy, który orężem słownym co rusz uczy nas, jak wykorzystać nieskończoną potęgę podświadomości
Murphy jako wnikliwy obserwator przekonuje, że wszelkie ograniczenia utknęły w naszym umyśle za sprawą zniekształconych myśli, którymi sami siebie określamy, a które stanowią tamę blokującą nasz prawdziwy potencjał. Zaporę, którą na szczęście można usunąć poprzez nowy sposób myślenia i transformacji tego, jak myślimy o sobie i świecie. W jednej z jego publikacji Twoje własne supermoce czytamy: Zapomnieliśmy, kim jesteśmy, i próbujemy to sobie przypomnieć. Trudno się z tym nie zgodzić. Wspomniana książka opowiada o dwunastu mocach, które drzemią w każdym z nas. Niektórzy utożsamiają je z dwunastoma znakami zodiaku, inni z apostołami, co nie zmienia faktu, że moce te to nic innego jak elementy naszej świadomości. Dwunastu apostołów każdy z nas nosi w sobie.
Centralną postacią Ostatniej Wieczerzy mistrza Leonarda jest osamotniony, zadumany Syn Boży. Został umieszczony między znakiem Wagi i Panny, czyli dokładnie tam, gdzie Słońce zaczyna tracić swój blask. Być może artysta uwzględnił tutaj hebrajski początek roku, który ma miejsce właśnie w okolicy przesilenia jesiennego – Chrystus, tracąc ziemskie życie zyskuje nowe w innym wymiarze ducha. Na fresku widzimy go osadzonego gdzieś poza czasem i przestrzenią beznamiętnie odnoszącego się do rozgrywającej się burzy mózgów:
Kim jest zdrajca?
– wydaje się zewsząd dochodzić złowróżbne pytanie zadawane przez dwunastu apostołów. Zatopiło ich morze emocji – niedowierzanie, zdziwienie, a nawet szok, jaki wywołały słowa Zbawiciela. Krzyczą, gestykulują, usiłują domniewywać, zdradzając przy tym cechy charakterystyczne dla każdego z 12 znaków zodiaku. Liczba ta nie jest oczywiście przypadkowa: było bowiem tyleż proroków i synów Jakuba, w wizjach św. Jana pojawiło się 12 bram niebiańskiego Jeruzalem, czytamy także o 12 źródłach, z których czerpał wodę Mojżesz wędrujący ze swoim ludem między Synajem a Morzem Martwym. Ale magia liczb i znajomość numerologii przejawia się także w innych aspektach tego dzieła. Po obu stronach stołu znajduje się czworo drzwi, które informują nas, że uczniowie wyruszyli trójkami w cztery strony świata, by głosić ideę zbawienia. Spójrzmy także w jaki sposób da Vinci ulokował postaci – widzimy je zgrupowane w czterech triadach – jak trzy miesiące przypisywane każdej porze roku. Wiosnę, otwierającą koło zodiaku znakiem Barana, personalizuje Szymon Kananejczyk. Jego ognista postać została umieszczona z prawej strony, a więc z tej, od której czyta się pismo hebrajskie. Nie potrafi powściągnąć temperamentu i ciętego języka. Prawdopodobnie nie słyszy kolejnych słów Jezusa, mimo to całym sobą kumuluje energię do obrony Mesjasza, choć nie wie jeszcze przed kim. Jego ręce są wyciągnięte do przodu. Patrząc na niego da się wyczuć w tej postaci pewną wybuchowość, napięcie, ale i lojalność, z pełną świadomością powagi całej sytuacji. Planetą przypisaną Baranowi jest Mars, co znajduje swoje odbicie w czerwonej szacie apostoła. Szymon to ten, który potrafi słuchać, wspierać i dodawać otuchy. Wewnętrzny głos mądrości, prawdy i piękna prowadzi wprost do Kanaan – ziemi obiecanej, pełnej życia, spełnienia i harmonii.
Tuż obok widzimy Judę Tadeusza, odzwierciedlenie zodiakalnego Byka. Jest dostojny, statyczny, gesty ma wyważone, twarz spokojną, poważną i opanowaną, jak na Byka przystało. Mocą tego apostoła jest serce, serdeczność oraz chwała, co przejawia się m.in. w radości, pozytywnym myśleniu i pogodzie ducha. Murphy przekonuje, że gdy codziennie wyrażamy wdzięczność za każde dobro, którym zostaliśmy obdarzeni, nie zliczymy błogosławieństw. Triadę tę zamyka postać apostoła Mateusza, reprezentującego powietrzny znak Bliźniąt, któremu patronuje Merkury. Mistrz Leonardo przyodział go w błękitną szatę, która zdaje się nieco krępować ciało. Na pierwszy rzut oka widzimy w tej postaci ruch, żywotność. Z jego twarz czytamy, że zdążył sobie już wyrobić zdanie na ten temat, coś kalkuluje i poddaje analizie, jak na byłego poborcę podatków przystało. Mateusz oznacza dar Jahwe – nasze pragnienie, gdyż Stwórca przemawia do człowieka za pośrednictwem pragnień. By rozwinąć w życiu ten apostolski potencjał uchwyćmy owo pragnienie i tchnijmy w niego życie, rozwińmy go za pomocą wyobraźni. Dalej Murphy podpowiada – zanurz się w ciszy i kreuj możliwości jego spełnienia w pełnej świadomości, że masz nieustanne wsparcie Najwyższego. Pragnienie zasiane w podświadomości, podlewane wiarą wzrośnie, by wreszcie zamanifestować się w naszym życiu.