Prababcię Marię Żebrowską znam tylko ze strzępków rodzinnych wspomnień i starych fotografii. Dystyngowana, zawsze elegancka, pełna uroku osobistego, z woalem melancholii – prawdziwa dama z dużym bagażem życiowych doświadczeń. Od zawsze osnuta mgłą tajemnicy, jakich w każdej familii niemało. Pozostawiła po sobie więcej pytań niż odpowiedzi…
Osiadłszy w zakopiańskim Czerwonym Dworze, spotykała się z ówczesną śmietanką towarzyską. Zjawiał się bowiem u Prababci kulturalny świat dwudziestolecia, szukający rozmaitych wrażeń i odpoczynku w cieniu majestatycznego Giewontu. Jedna postać szczególnie elektryzuje – Witkacy. To m.in. w jego towarzystwie przeprowadzała, jakże modne wówczas, seanse spirytystyczne. Działy się na nich rzeczy niezwykłe – tak twierdził mój Tato. Wirowały stoliki, zamykały się okna, Prababcia przemawiała w językach, z którymi nigdy nie miała styczności. Ale co skłoniło ją do oddawania się praktykom spirytystycznym? Otóż podczas I wojny światowej zginął w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach jej syn Mieczysław. Szukała go, aż do swojej śmierci. Bezskutecznie. Nawiązanie łączności z jego duchem wydawało się całkiem sensownym rozwiązaniem. Zdesperowana szykowała się nawet na spotkanie z samym Stefanem Ossowieckim. Czy do niego doszło, nie wiadomo.
Dziś zastanawia mnie, skąd wzięła się moda na tego typu przeżycia, czemu akurat w tamtym okresie seanse były tak popularne? W 1918 r. dopalały się zgliszcza I wojny światowej. Czteroletnie boje były okupione oceanem łez kobiet, które potraciły w Wielkiej Wojnie mężów, narzeczonych, braci, synów. Duchy zmarłych zastąpili sami zmarli. Wiadomości o ich śmierci przychodziły lub nie. Zatem zostawała inna droga…
Zapukać w Zaświaty
Przynajmniej takie uzasadnienie słyszałam od mojej Babci Janiny, która straciła na wojnie ojca. Do dziś nikt nie wie, gdzie spoczywa jego ciało. Takie to były czasy, a tego typu próba zrozumienia fenomenu seansów spirytystycznych jest zapewne jedną z wielu możliwych. Przyjrzyjmy się zatem temu zjawisku nieco bliżej.