O Jerzym po raz pierwszy przeczytałem w internecie, w młodym wieku, na samym początku moich zainteresowań duchowością. Zrobił na mnie wrażenie kogoś, kto w opozycji do mainstreamu, zdaje się wyznawać idee starożytnej gnozy oraz popularyzować myśl Carla G. Junga (szczególnie w zakresie koncepcji nieświadomości zbiorowej, która mnie wówczas bardzo interesowała). Nie wiedziałem wtedy, że przyjdzie mi nie tylko poznać go osobiście, ale także zostać jego (czy na pewno ostatnim?) uczniem
Poznałem Jerzego kilka lat później, w Lectorium Rosicrucianum (Międzynarodowa Szkoła Złotego Różokrzyża). Został tam zaproszony, by opowiedzieć o autobiografii oraz światopoglądzie. Pamiętam, co wówczas powiedział: Najwyższe Bóstwo jest połączeniem bytu i niebytu, jednością przeciwieństw (unio oppositorum). I jeszcze jedno zdanie, które utknęło w mojej głowie na zawsze: Czy w najwyższym Bogu, który miał być pełnią doskonałości, może być zło?
Po wykładzie, wraz z moim bratem Adrianem zdobyliśmy się na odwagę, by podejść do Jerzego i poprosić go o indywidualną rozmowę. Byliśmy trochę zdenerwowani, ale Jerzy potraktował nas i nasze pytania z otwartością oraz szacunkiem. Przyznałem mu się wówczas do zainteresowań starożytną filozofią. Wspólnie doszliśmy do łączącego nas wniosku, że filozofia była kiedyś nie tyle jałową spekulacją intelektualną, co przede wszystkim ćwiczeniem i doświadczeniem duchowym. Tak otrzymałem zaproszenie do Klubu Gnosis, którego Jerzy był prezesem-założycielem, a wkrótce także do jego mieszkania. Nie wiedziałem wówczas, że stanie się ono dla mnie drugim domem.
Jerzy Prokopiuk wzbraniał się przed nazywaniem go mistrzem duchowym. Nie chciał także, by jego poglądy stały się przedmiotem bezkrytycznej wiary. Były one jego, własne, sam na nie zapracował. Zwykł mawiać, że nie jest ani guru w stylu filozofii wschodniej, ani przewodnikiem sumienia w sensie chrześcijańskim, lecz starszym przyjacielem, który dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem, mając talent do prowadzenia i uczenia młodych.
Kluczem jego podejścia do ludzi było traktowanie innych z życzliwością i szacunkiem. Mimo to, w 1953 r. został wyrzucony z ZMP za arystokratyczny stosunek do mas. W każdej, pozornie błahej i głupiej myśli, potrafił widzieć mądrość, a w każdym człowieku raczej dobro, niż zło. Sprawiało to, że rozmówca mógł czuć swoją wartość, pomimo dystansu wynikającego np. z wieku czy wiedzy. Sam przekonałem się przy tym, że moje nawet najgłupsze fantazje mogą mieć, a nawet mają, jakieś oparcie i uzasadnienie w rzeczywistości. Dwie te postawy i podejścia w stosunku do życia, świata i innych, zwykł nazywać kolejno: afirmatywną i negatywną, opowiadając się zarazem przy tej pierwszej. I faktem jest, że udało mu się wychować i zainspirować przynajmniej kilka pokoleń myślicieli, filozofów, marzycieli, artystów i ezoteryków, dla których był poniekąd ojcem duchowym.