Na podstawie kontaktów z czytelnikami moich książek, odnoszę wrażenie, że odczucie załamywania się dotychczasowej religijności jest obecnie powszechne
Nie chodzi tu zresztą tylko o skandale seksualne, bo mam wrażenie, że one jedynie zadziałały jako swego rodzaju wyzwalacz – ujawniły głębokie błędy w percepcji, które sprawiają chociażby, że Kościół nie jest w stanie stawić czoła jakimkolwiek poważnym wyzwaniom.
Jeśli w reakcji na skandale niektórzy hierarchowie wskazywali jako winny grzech pierworodny, albo same dzieci, to ludzie odbierali to, jako szokujące obciążenie mentalne. Chyba poza tą instytucją trudno byłoby znaleźć przykłady równie dysfunkcyjnego myślenia.
Można więc odnieść wrażenie, że Kościół nie jest w ogóle zdolny rozwiązać swych problemów, z przyczyn psychologicznych.
Nie widać też, by był on w stanie zastanowić się nad ich prawdziwymi źródłami, bo nic nie wskazuje, żeby hierarchowie zastanawiali się, dlaczego wokół nich skupiło się więcej postaci patologicznych, niż sugerowałaby średnia społeczna.
W ostatnim czasie w Kościele (poza Polską) narasta faktyczna schizma, a głosy dobiegające z obu stron barykady reprezentują tak rażąco przeciwne percepcje, że w sytuacji, gdy opierają się one na myśleniu dogmatycznym, jakiekolwiek rozwiązania stają się niemożliwe. Nieco prowokacyjnie można stwierdzić, że w reakcji na schizmę, hierarchowie mogą ją tylko powiększać.