Z Robertem Bernatowiczem – prezesem Fundacji Nautilus, dziennikarzem, ekonomistą, politologiem i wieloletnim współpracownikiem Marka Rymuszko, rozmawia Dorota Czerwińska
Jak długo interesujesz się „nieznanym”?
– Właściwie odkąd sięgam pamięcią. Moja ścieżka ma ścisły związek z incydentem z wczesnego dzieciństwa, kiedy nad domem babci w latach 70. ub. w. pojawiło się UFO. Wiedziałem, że babcia mówi prawdę, ale czułem niedosyt informacji, więc zacząłem ich szukać na własną rękę. Zbierałem wycinki z gazet, notowałem zasłyszane relacje, itd. Ważne dla takich ludzi jak ja było pojawienie się na rynku miesięcznika Nieznany Świat w 1990 r. Do dziś jestem jego wiernym czytelnikiem, a w ciągu minionych trzech dekad zgromadziłem niemal wszystkie egzemplarze. Zajmują honorowe miejsce w zbiorach Fundacji Nautilus.
Kiedy twoja ścieżka zbiegła się ze ścieżką Marka Rymuszko?
– Nie pamiętam dokładnej daty. Były to wczesne lata 90. ub. w., kiedy już pracowałem w radiu, ale jeszcze nie prowadziłem audycji Nautilus Radia Zet. Robiąc materiały reporterskie m.in. o UFO, nawiedzonych miejscach, czy jasnowidzeniu, poszukiwałem wiarygodnego eksperta, który mógłby się na temat tych zjawisk rzeczowo i interesująco wypowiedzieć. Pierwszą osobą, o której pomyślałem, taki oczywisty wybór, był właśnie Marek. Wcześniej poznawałem go za pośrednictwem artykułów na łamach Nieznanego Świata.
Był również cenionym ekspertem w dziedzinie prawa, literatury i reportażu. Jakie wrażenie zrobił na tobie w kontakcie osobistym?
– Niesamowite! Człowiek ubrany na czarno, owiany aurą tajemnicy. Jego twarz, sylwetka, sposób mówienia… to wszystko tworzyło szczególną całość, którą dopełniał tlący się w dłoni papieros. Takie było moje pierwsze wrażenie wizualne. Mówił prosto, zrozumiale, ciekawie. Widać było, że tematyka nieznanego to jego autentyczna pasja. Miał bardzo charakterystyczny głos, niezapomniany i nie do podrobienia. Do tej pory słyszę go w mojej głowie i jego specyficzne powitanie: – Cześć, tu Marek, którym rozpoczynał każdą rozmowę telefoniczną. W życiu zdarzają się takie znajomości, kiedy człowiek ma wrażenie, że tego drugiego zna od zawsze. Tak właśnie było z nim.
(W tym momencie podczas przeprowadzania wywiadu spada na ziemię telefon komórkowy, który leżał na środku stolika – przyp. aut.)