Mądrość nie jest tożsama z wykształceniem. Tzw. mądrość ludowa, przekazywana z pokolenia na pokolenie, bywa zaskakująco nowoczesna w swym opisie świata. Podobnie jest z wiedzą ludu polskiego na temat natury duszy i tego, co dzieje się z nami po śmierci. Co ciekawe, nie idzie ona w parze z wizją religijną, wspominając o idei doskonalenia oraz wędrówki dusz. Ta nieco zapomniana część tradycji warta jest utrwalenia
Z tematyką nieznanoświatową zetknąłem się, jakkolwiek zabrzmi to trochę dziwnie, będąc jeszcze dzieckiem. Ale po kolei!
Urodziłem się i mieszkam już od ponad 70 lat w Białowieży. Nie powiem, że jest to zagubiona w Puszczy Białowieskiej wieś, bo zarówno dawniej, jak i obecnie można tutaj często ujrzeć osoby z pierwszych stron gazet. Niemniej jednak to wieś, z wszelkimi przynależnymi jej osobliwościami.
Moje dzieciństwo przypadło na lata 50. XX wieku. Był to okres, kiedy na wsi informacje przekazywano sobie zazwyczaj z ust do ust. W chłopskiej chacie gazeta czy książka gościły rzadko, radioodbiorniki też. Działała wprawdzie radiofonia przewodowa, ale z tzw. toczek leciała tylko propaganda, którą puszczano mimo uszu. O telewizji wówczas nawet się nie słyszało.
Kobiety w zimowe wieczory zbierały się po dwie-trzy w kuchni którejś z chat i przędły len na kołowrotkach. Energia elektryczna w tamtym czasie była rarytasem. Wyłączano ją nagminnie, szczególnie na wsiach (o ile w ogóle wieś została zelektryfikowana! Białowieża akurat tak). Toteż korzystano powszechnie z lamp naftowych. Wisiały one na ścianie. Światło padające na kądzielnice kilku ustawionych obok siebie kołowrotków, rzucało dziwne, długie cienie.
Atmosfera była tajemnicza, jakby nie z tego świata.
Zmuszała wprost do snucia fantastycznych opowieści. Towarzyszące kobietom dzieci, niby zajęte zabawą, nadstawiały uszu chłonąc wszystko, co usłyszały.
Po przeglądzie zwykłych wieści – kto, gdzie i kiedy, prządki zaczynały opowiadać o różnych dziwnych przypadkach, o których zasłyszały od innych osób, bądź same ich doświadczyły. Nie były to opowiadania zmyślone, bo padały nazwiska mieszkańców Białowieży lub okolicznych wsi, mówiono też o konkretnych miejscach, podawano dokładny czas niecodziennego wydarzenia. Niestety, w moim wieku trudno już przypomnieć sobie szczegóły tych opowieści. Należało je spisać zaraz po usłyszeniu, ale zrobić tego, mając zaledwie kilka lat, oczywiście nie mogłem. A i odtworzyć na podstawie wywiadów z opowiadającymi je paniami też już się nie da, bo wszystkie od dawna nie żyją.