Antymateria stanowi dla naukowców jedną z największych zagadek. Dotąd nie wiadomo, dlaczego we Wszechświecie dominuje zwykła materia, a jej antyodpowiednika jest jak na lekarstwo, choć zgodnie z obowiązującymi teoriami oba rodzaje powinny stanowić po połowie budulca Uniwersum i anihilować. Jednak ostatnio uczeni wpadli na ślad obiektów składających się z tego niezwykłego tworzywa
Cząstki odpowiadające zwyczajnej materii, lecz o przeciwnych znakach ładunku elektrycznego, to podstawowe cegiełki antymaterii. Należą do nich m. in. dodatnio naładowane elektrony, czyli pozytony, jak również ujemne protony, nazywane antyprotonami.
Występowanie każdego rodzaju cząstek w obu odmianach (zgodnie z postulatami Modelu Standardowego) w sposób naturalny sugeruje ich ilościową równowagę w Kosmosie. Niestety, nic bardziej mylnego. W obserwowanym Wszechświecie wszystko zdaje się być złożone ze znanej nam doskonale zwykłej materii, zwanej niekiedy koinomaterią.
Wiodące teorie przewidują, że tuż po Wielkim Wybuchu cząstki i antycząstki wytworzyły się mniej więcej w takiej samej ilości, z niedużą przewagą materii. Zderzając się, ich pary zamieniały się w czystą energię (proces ten nazywamy anihilacją), a to, co obecnie obserwujemy we Wszechświecie, zostało zbudowane z nadwyżki materii, która przetrwała anihilacyjne piekło.
Istnienie antymaterii zostało przewidziane teoretycznie i było niejako skutkiem ubocznym sformułowania w 1928 r. przez Paula Diraca relatywistycznego równania elektronu (cząstka ta, od swojego ujemnego ładunku nazywana jest również negatonem).