Czy kolejna naukowa legenda staje się rzeczywistością? Wiele wskazuje na to, że napływające regularnie doniesienia na temat antygrawitacji mogą stworzyć dla ludzkości całkiem nowe perspektywy
Antygrawitacja nie jest tematem trywialnym ani (przede wszystkim) ubogim w szczegóły. Mówi się o niej od dekad i chyba najlepszym punktem wyjścia dla tego zagadnienia będzie swego rodzaju legenda dotycząca przekazów (ustnych i pisanych) o tzw. nazistowskich UFO, nad którymi Niemcy mieli pracować w wielkiej tajemnicy podczas II wojny światowej (a także najprawdopodobniej już przed nią). Działo się to m.in. w Górach Sowich na Dolnym Śląsku. W oficjalnych dokumentach przedsięwzięcie to określano jako rozstrzygające wojnę i wiązano z napędem antygrawitacyjnym. Choć wielu elementów tej legendy nie udało się potwierdzić źródłowo, natrafiono na oficjalne zapisy, które wskazują, iż miała ona i ma pewne faktologiczne podstawy. Badaczem, który chyba najskuteczniej przeanalizował tę historię oraz jako jedyny dotarł do sporej ilości źródeł, jest Igor Witkowski – i to na jego ustaleniach w dużej części oparty jest ten tekst.
Spekulacje o nazistowskich UFO pojawiły się już w latach 50. ub. w., kiedy to w różnych krajach zaczęto publikować wywiady z ludźmi podającymi się za rzekomych twórców tych pojazdów. Świat zainteresował się tym jednak w następstwie niepozornego wydarzenia, które miało miejsce w 1978 r. na międzynarodowych targach w Hanowerze. Na stoisku nr 111 wyłożono wówczas kilka egzemplarzy pisma Brisant, stanowiącego ponoć numer próbny jakiejś większej serii (takowa jednak nigdy się nie ukazała). Broszura miała charakter ezoteryczny, a poruszono w niej kwestię obecności nazistów na Antarktydzie. Pisano m.in. o rzekomych dyskach latających typu Haunebu i o antygrawitacyjnych myśliwcach Vril. Opisy wskazywały, że ich autor/autorzy byli amatorami z niekompletną wiedzą, albo też, co również nie jest wykluczone, stosując dezinformację próbowali celowo wprowadzić czytelników w błąd. Bowiem – co najważniejsze – wspomniane opisy dotyczyły czegoś, co działa.
Sprawa zaczęła nabierać pełniejszego wymiaru, kiedy w międzyczasie wyszły na jaw informacje o niezidentyfikowanych obiektach latających obserwowanych w różnych miejscach globu. Za najbardziej znamienne można uznać przypadki tzw. foo fighters, które od jesieni 1944 r. oglądano nad zachodnią częścią III Rzeszy, Północnymi Włochami oraz Japonią. Istnieje wiele alianckich odtajnionych dokumentów wywiadowczych zawierających relacje na ich temat. Pojazdy te według raportów były kulami o średnicy ok. metra. Istnieją też zdjęcia, na których jawią się one jako świetliste plamy – najprawdopodobniej dlatego, że w swoim otoczeniu jonizowały mocno powietrze, emitując przez to intensywne światło. Według relacji alianckich pilotów, foo fighters zazwyczaj utrzymywały się blisko samolotów i były zdolne do gwałtownych manewrów w locie. Ich sąsiedztwo wywierało wpływ na urządzenia pokładowe samolotów, które często przestawały działać. Można to przypisać oddziaływaniu elektromagnetycznemu tych obiektów, których pochodzenia nie sposób było wyjaśnić, bez odwoływania się do jakiejś nowej fizyki. To z czym zetknęło się lotnictwo alianckie wydaje się wskazywać na fakt, iż w obiektach tych zastosowano antygrawitację, ją zaś od dłuższego już czasu badali Niemcy. Dodajmy, że foo fighters widywano głównie przenoszone i zrzucane przez samoloty wroga.