Każdego roku na świecie znikają tysiące ludzi. Większość tych wydarzeń zostaje wyjaśniona, są jednak i takie, które przeczą zdrowemu rozsądkowi. Zainteresował się nimi David Paulides – były policjant z San Francisco i autor serii książek Missing 411, będących kroniką dziwnych zaginięć na terenie USA. Najwięcej z nich miało miejsce w parkach narodowych i dużych kompleksach leśnych, a władze i służby nabrały w tej sprawie wody w usta
Wyszedł z domu i nie wrócił – takie zdanie pada często w ogłoszeniach o poszukiwanych osobach. Statystyki na temat zaginięć są zatrważające. W Polsce co roku policja odnotowuje kilkanaście tysięcy tego typu przypadków. W Wielkiej Brytanii (wg Home Office) jest ich już ok. 250 tysięcy, a w USA, liczących prawie 318 milionów mieszkańców, każdego roku zgłasza się zaginięcia ok. 0,75 miliona osób (w rekordowym 1997 było ich aż 0,98 miliona).
Większość zaginionych prędzej czy później zostaje zlokalizowana, choć ich historie mają bardzo różny przebieg oraz finał: od samobójstw i ucieczek od dotychczasowego życia począwszy, a na nieszczęśliwych wypadkach, porwaniach i morderstwach kończąc. Każdy zaginiony to odrębna fabuła i nierzadko indywidualna tragedia, a najwięcej kontrowersji budzą przypadki ludzi, po których urwał się wszelki ślad i których, mimo szeroko zakrojonych poszukiwań, nigdy nie odnaleziono. Z danych Federalnego Biura Śledczego (FBI) wynika, że w latach 1975–2008 w USA zniknęło w ten sposób ponad 100 tysięcy osób.
Choć mogłoby się wydawać, że każde zaginięcie da się jakoś wyjaśnić, drobiazgowa analiza części spraw wprowadza nas w świat raczej niepokojący.
Jak mówi David Paulides, prawdziwy diabeł ukryty jest w szczegółach, o których nie zawsze mówi się głośno.
Paulides przesłużył 16 lat w policji miejskiej San Francisco, a następnie pracował w branży technicznej, by w końcu zająć się tropieniem legendarnego Bigfoota (Wielkiej Stopy) – północnoamerykańskiego małpoluda. Opierając się na relacjach świadków spotkań z tym stworzeniem, napisał na jego temat dwie książki. Pewnego razu, podczas wizyty w jednym z parków narodowych, gdzie stwór miał być widywany, badacz trafił na ślad zagadki o wiele większej, niż ów włochaty hominid.
– Którejś nocy zapukali do mnie dwaj strażnicy. Byli po służbie. Powiedzieli, że mają informacje, które mogą mnie zainteresować. Wyjaśnili, że wcześniej pracowali w kilku parkach i wielokrotnie brali udział w akcjach związanych z poszukiwaniem zaginionych turystów. Ich zdaniem liczba osób, które przepadły bez śladu, była ogromna, a służby odpowiedzialne za parki (…) nie prowadziły odpowiednich rejestrów i nie rozumiały, co tak naprawdę kryje się za tymi przypadkami.