Od przedziwnej opowieści współwięźnia Ericha Kocha, po relację o skrzyniach zatopionych w mazurskim jeziorze – splot przedziwnych zbiegów okoliczności i synchroniczności naprowadził autora artykułu na ślad jednego z najbardziej poszukiwanych skarbów. To również historia fatum Bursztynowej Komnaty, która jednym przyniosła splendor i radość, innym rozczarowanie i zgryzoty
Wiele osób z ironią odnosi się do mistycznej otoczki towarzyszącej niektórym dziełom sztuki lub innym wyrobom. Legendy te jednak nie gasną. W pewnym momencie zaczyna się tworzyć fizyczno-mistyczna więź nadająca swoistą tożsamość przedmiotowi oraz łączącej się z nim legendzie. W tym gronie mieszczą się zarówno amulety, które zakumulowały w sobie szamańskie zaklęcia, jak przedmioty będące niemymi świadkami sytuacji niezwykłych, nasycone aurą tych zdarzeń. Przypomnijmy choćby tajemną, spektakularną moc włóczni Longinusa, o której wspomniałem w artykule Mistyka Wilczego Szańca (NŚ 9/2006). Tego typu zagadkowa aura nie ominęła również niezwykłego dzieła, jakim jest Bursztynowa Komnata, co zdają się potwierdzać pewne fakty, a także niecodzienne wydarzenia z nią związane.
Puzderko z bursztynowym skarbem
W moim rodzinnym domu było lakowe, ozdobne pudełko ze skarbami, które przechodziło z pokolenia na pokolenie. Zawierało nadzwyczajne skarby. Wszyscy wiedzieli, że jest w nim dusza – ukryta w staroświeckiej zapince z perłą, należąca do dawno nieżyjącej babci, czyimś śmiesznym wiecznym piórze z połamaną stalówką (to moja zasługa!), militarnych guzikach z mundurów dziadka i jego dwóch poczerniałych ze starości Krzyżach Walecznych. Był tam też mój osobisty skarb – złocista bursztynowa tabliczka o kształcie niewielkiego mydełka toaletowego. Pod koniec pacholęcych lat, grzebiąc po raz tysięczny w owym lakowym pudełku, dowiedziałem się, że tajemniczy bursztynowy drobiazg to gryzak; przedmiot pomagający mi przetrwać trudny okres wyrzynania się pierwszych zębów.
Mama z nieukrywaną dumą mówiła, że jest z prawdziwego bursztynu. Przy okazji płynęła opowieść o tym, jak dziadek legionista przyniósł ów przedmiot uciekając na piechotę z obozu jenieckiego pod Moskwą na przełomie lat 1918–1919, w mroźną, rosyjską zimę. Spośród trzech uciekinierów do rodzinnych Kielc dotarł tylko z jednym towarzyszem, obaj chorzy na tyfus, wynędzniali, ale wolni. Tabliczka stanowiła owoc transakcji nie do odrzucenia z rosyjskim strażnikiem: dziadek pozbył się bardzo ważnego artefaktu, jakim w jego sytuacji była metalowa łyżka (kontrahent używał drewnianej), a stał się posiadaczem jantarowego mydełka. Niestety, dziś już nie ma w lakowym pudełku tego niezwykłego drobiazgu, kogoś skusił swoim złotym blaskiem. I chociaż bardzo mi go żal, życzę nowemu właścicielowi, aby przyniósł mu szczęście.
Opowiem o moich dziwnych spotkaniach z tą niezwykłą żywicą, zastanawiających zbiegach okoliczności i – być może – fizycznym otarciu się o tajemnicę niezwykłego dzieła, jakim była Bursztynowa Komnata.
Nieprzypadkowy (?) ciąg zdarzeń
Wierzę, że moje zainteresowania związane z bursztynem wzięły się od gryzaka, już wówczas noszącego piętno niezwykłej historii, a może nawet związanej z nim tajemniczej energii? Trudno się więc dziwić, że mojej uwadze już nigdy nie uszło nic, co dotyczyło tego tematu. Pewnego razu samochodem objeżdżaliśmy z córką jej koleżanki, aby dostarczyć do szkoły przygotowaną przez nie makulaturę. Odbierając kolejną paczkę tego pożytecznego kontyngentu, w pewnym momencie, nie dowierzając własnym oczom, dostrzegłem książkę Ryszarda Badowskiego Tajemnica Bursztynowej Komnaty.