Każdy okruch duszy ludzkiej jest momentem dziejów.
Grono Czytelników, nie mających dostępu do sieci elektronicznej, dzwoniło na przełomie kwietnia i maja do redakcji, żaląc się, że podobno na naszej stronie internetowej zamieściliśmy bardzo nietypowe i ważne życzenia wielkanocne, których zabrakło w numerze, wskutek czego nie zdołali się oni z nimi zapoznać. Cóż – wynikło to wyłącznie z faktu, że życzenia te powstały w momencie, gdy majowy numer Nieznanego Świata właśnie kończył się drukować, a w Iraku trwała dopiero co rozpoczęta militarna ofensywa, której finał nie był wówczas znany. Nie wiem również, czy rzeczywiście warto wspomnianym życzeniom przypisywać jakieś niezwyczajne cechy; chodziło w nich raczej o doraźne pokwitowanie czasu eksplodującego raz po raz brzemiennymi w skutki wydarzeniami, na których bieg nie mamy żadnego wpływu. Ponieważ jednak cała sprawa, jak się okazuje, zyskała, nieoczekiwany rezonans, warto treść wspomnianych życzeń przytoczyć. Brzmiały one następująco:
Świata bez terrorystów, krwawych dyktatorów, bomb, które, pozbawiając ich zbrodniczej siły i władzy, zabijają również niewinnych ludzi, świata, w którym licencjonowane kłamstwo nie zdoła zabić prawdy, siły ducha i ludzkiej wrażliwości
– życzy swym Czytelnikom Redakcja Nieznanego Świata.
Pisząc te słowa nie wiedzieliśmy jeszcze, że niebawem w Bagdadzie runą posągi Saddama Husajna (jak się okazało, w środku puste, gdyż odlane jedynie na konstrukcji składającej się z żelaznych prętów; notabene, cóż to za niesamowita alegoria!), amerykański czołg nie posłał jeszcze swoich pocisków na hotel pełen dziennikarzy, zabijając kilku z nich, największy tragikomik świata początków XXI wieku, rzecznik reżimu irackiego (przypominam: to ten inteligent w eleganckich okularach o łagodnym obliczu) ciągle uprawiał bajkową werbalistykę, nie wierząc ani przez moment w to, co mówi, jednak postanawiając grać raz rozpoczęty spektakl do końca (swoją drogą, jak to dobrze, iż informacja agencyjna o tym, że po wkroczeniu do Bagdadu ów człowiek o nazwisku Mohammed Said – as Sahaf powiesił się, była nieprawdziwa; szkoda, naprawdę szkoda byłoby złożyć na ołtarzu historii tak niepowtarzalną osobowość kabaretową).
Urodziwa doradczyni do spraw bezpieczeństwa prezydenta zza oceanu Condoleezza Rice, przepytywana przez ulizanego wysłannika TVN nie zdążyła jeszcze na użytek polskich telewidzów z wysokości swojego fotela wygłosić steku frazesów i banałów, nie odkopano jeszcze masowych grobów ofiar kaźni reżimu w Bagdadzie (a podobno, jak zapewniali niektórzy, nic się tam strasznego nie działo), a iracki chłopiec, którego później pokazywano we wszystkich stacjach telewizyjnych świata – ofiara amerykańskich bombardowań – miał jeszcze obie ręce (wielokrotne użycie w tym, z konieczności długim akapicie, słowa jeszcze ma swój głęboki sens). Więc tak sobie myślę, że to może nie najgorzej, iż dziś, kiedy wiemy już o wiele więcej niż wówczas, gdy nasze życzenia redagowaliśmy, umieszczając je w przededniu Wielkanocy w internetowej witrynie, możemy się pod nimi nadal z pełnym przekonaniem podpisać.
W roku, który zwolna zmierza ku końcowi, świat przeżył wiosną kolejne zawirowanie,
zaś zbliżająca się druga rocznica terrorystycznego ataku na World Trade Center skłania, by na to, co się ostatnio stało, spróbować, spojrzeć z jednej strony poprzez pryzmat twardej analizy faktów, z drugiej zaś tego, co nazywamy duchowością i filozofią życia, jaką – mówię tu o sobie i moich najbliższych przyjaciołach z Nieznanego Świata – uznajemy za fundament naszego działania.
Nie zamierzam rozwodzić się nad tak skądinąd oczywistą sprawą, że sprzeniewierzylibyśmy się elementarnym zasadom etycznym, gdybyśmy kiedykolwiek – bez względu na okoliczności – zaakceptowali wojnę jako środek osiągnięcia najsłuszniejszych nawet celów.
Tego zrobić nie możemy. Jednocześnie jednak trudno nie zdawać sobie sprawy z faktu, że każdy problem, także i ten, ma swoje drugie dno. Nie da się zwłaszcza uciec od pytania, co czynić, jak postępować w sytuacji, gdy trzeba pozbawić władzy tyrana, psychopatę i zbrodniarza, który nie tylko zabija i torturuje własnych obywateli, lecz swoimi działaniami realnie zagraża innym.
Niezależnie od rzeczywistych intencji przyświecających inwazji na Irak (powszechnie wiadomo, że podstawową rolę odegrały tu roponośne zasoby tego kraju i związane z nimi interesy wielkich koncernów, a także lobby wojskowo-przemysłowego traktującego każdą wojnę jako okazję do wypróbowania nowych broni i nakręcenia koniunktury gospodarczej), nie ulega wątpliwości, że
Husajn był takim właśnie zbrodniczym dyktatorem i psychopatą
(piszę: był, gdyż mimo iż ciągle nie wiemy na pewno, czy dyktator zginął, został, jak się wydaje, na trwale wyeliminowany z gry). Warto sobie ów fakt uzmysłowić m.in. i dlatego, że po dokonaniu szybkiej i skutecznej inwazji światowe mocarstwo zaczyna obecnie płacić za nią wysoką cenę w postaci coraz liczniejszych ofiar ataków na swoich żołnierzy oraz powszechnego zachwiania na świecie przekonania, iż reżim z Bagdadu w 2003 roku rzeczywiście dysponował środkami masowego rażenia (co stanowiło główny pretekst do podjęcia prewencyjnego ataku), nie mówiąc o kompromitującej nieudolności Amerykanów w przywracaniu normalności i organizowaniu życia na okupowanych terenach. Z drugiej strony nie sposób przeoczyć, o co obecnie szczególnie łatwo, że iracki przywódca wszczął w przeszłości dwie wojny i – znów nie ulega wątpliwości – nie zawahałby się przed rozpętaniem następnej, bo stanowiło to immanentną część sposobu sprawowania przez niego władzy.
W długoletnim konflikcie z Iranem – to także trzeba przypomnieć – po obu stronach zginęło milion ludzi, (milion ludzi!)
a zaatakowanie przed dwunastu laty suwerennego kraju, jakim jest Kuwejt i jego brutalna okupacja, następnie zaś – przy biernej postawie Zachodu, który cynicznie wówczas Husajna ocalił po to, by móc nadal robić interesy na ropie i dysponować przeciwwagą wobec równie groźnego Iranu, gdzie twardą ręką rządzą ajatollahowie i mułłowie, niewiele różniący się, jeśli chodzi o islamski fundamentalizm, od afgańskich talibów – utopienie we krwi powstania szyitów (choć zapewne, gdyby to oni zdobyli władzę, uczyniliby to samo z nim i sunnitami) stanowiło logiczne dopełnienie polityki satrapy znad Eufratu, który wcześniej zdążył zagazować również kilka tysięcy Kurdów.
Ów człowiek nie kryl swego podziwu dla Stalina (nawiasem mówiąc – czy nie zwróciło waszej uwagi pewne fizyczne podobieństwo obu tych ludzi; ciekawe czy to przypadek?), w swoich tajnych laboratoriach zatrudnił byłych NRD-owskich naukowców-specjalistów od broni biologicznej (m.in. osławiona doktor Bakteria – Rihab Raszid, którą wydano za mąż za irackiego generała i która, gdyby nie upadek Honeckera, produkowałaby śmiercionośne mikroby na potrzeby reżimu wschodnioniemieckiego), a otoczenie Husajna składało się z grona doborowych rzezimieszków.
Wśród tych ostatnich wymieńmy przykładowo osławionego chemicznego Ali, który w 1988 r. kazał użyć gazów bojowych przeciwko Kurdom,
w wyniku czego w Halabodży zginęło 5 tysięcy ludzi (zastosowano wówczas gaz musztardowy, który, to także trzeba przypomnieć, bo pamięć bywa krótka – wypalał oczy oraz płuca); szefa specjalnej organizacji bezpieczeństwa Hanima al Latifema Tulfahema, którego służby specjalizowały się w wyrafinowanych torturach (m.in. palenie żywcem niemowląt na oczach matek – mówimy o faktach bezspornie udokumentowanych nie przez Amerykanów, lecz niezależne organizacje międzynarodowe, m.in. Amnesty International), czy innego przyjemniaczka, byłego wicepremiera Mohammada Hamzę al Zubaida umaczanego we krwi szyitów Basrze, Al Amorah i Al Kut.
Co w całym tym odrażającym towarzystwie zbirów i morderców robił autentyczny chrześcijanin Tarik Aziz i jak godził to ze swoimi religijnymi przekonaniami, niepodobna wyjaśnić, tak jak i zagadką pozostanie, jakiej trzeba ceny, by – jak w przypadku wspomnianego wcześniej rzecznika reżimu Husajna przyjąć dobrowolnie na siebie rolę pociesznego błazna świadczącego usługi klanowi rzeźników, bo nie piekarzy przecież.
I to jest jedna strona medalu, o której nie wolno zapominać nawet, jeśli sprzeciw wobec urządzania świata na amerykańską modłę ma swój głęboki sens. Jest jednak oczywiście i rewers całej tej sytuacji, któremu warto uważnie się przyjrzeć, gdy piłka zostaje przerzucona na drugą stronę ubitej światowej ziemi, na której toczą się wielkie krwawe gry.
Rację mają z pewnością ci, którzy powiadają, że prezydent największego na Ziemi mocarstwa George W. Busch wymaga intensywnej pracy duchowej, o intelektualnej nie wspominając. Trudno nie zgodzić się też z analitykami wskazującymi, że
amerykańska polityka likwidowania zbrodniczych reżimów na świecie jest wybitnie selektywna i objawia się wyrazistą tolerancją tam, gdzie własne interesy nakazują Stanom Zjednoczonym wspierać ich funkcjonowanie
(pierwsze z brzegu przykłady z przeszłości to Chile, Haiti, Nikaragua i co najmniej tuzin jeszcze państw rządzonych przez krwawych psychopatów). Nie sposób też udawać niewiedzę na temat tego, ze bliski sojusznik USA – Arabia Saudyjska jest rządzona żelazną ręką przez jeden z najbardziej fundamentalistycznych reżimów islamskich na świecie, który, pławiąc się w bogactwie, za nic ma wolności obywatelskie i żywi pogardę wobec wyznawców innych religii, posługując się prawem zezwalającym na ucinanie rąk złodziejom i kamienowanie kobiet. Co zresztą – dodajmy – nie uchroniło tego państwa przed staniem się wylęgarnią terrorystów (wielu z nich urodziło się i dojrzewało właśnie w Arabii Saudyjskiej).
Taka selektywność w traktowaniu innych – z samej istoty rzeczy ma prawo budzić nieufność do oficjalnie deklarowanych intencji światowego mocarstwa nr 1, podobnie jak obłudne były pacyfistyczne wezwania prezydenta Francji, Jacquesa Chiraca – szefa państwa, mającego bardzo wydatny udział w uzbrojeniu reżimu irackiego (gaz bojowy, za pomocą którego Husajn dokonał ludobójstwa wobec Kurdów, został rozpylony z zakupionych we Francji samolotów bojowych Mirage, z pewnością nie przeznaczonych do zabiegów agrotechnicznych w postaci opylania pól).
Francja od zawsze miała w Iraku swoje własne, mocne ukorzenione interesy ekonomiczne i właśnie one – i tylko one, a nie żadne racje moralne – wpłynęły na jej spektakularne nie w obliczu planów amerykańskiej inwazji. Nie inaczej rzecz wyglądała w przypadku Rosji, ale już np. w odniesieniu do Niemiec należałoby się zawahać przed sformułowaniem takiej konkluzji. W tym ostatnim bowiem kraju, jak się wydaje, z biegiem lat doszło do głosu pokolenie o autentycznie pacyfistycznych przekonaniach, dobrze pamiętające krzywdy, których inni doznali w przeszłości ze strony nadreńskiego militaryzmu. Najbardziej dobitnym przedstawicielem tego nurtu myślenia jest szef niemieckiej dyplomacji Joschka Fischer, notabene jeden z nielicznych ludzi w towarzystwie, o jakim mowa, któremu nie można odmówić przymiotu duchowości.
Tak czy inaczej pytanie, jak odsuwać od władzy morderców i psycholi – gdy nie jest to możliwe za pomocą normalnych mechanizmów demokratycznych – zawisa niepokojąco w próżni. A jest o co pytać.
Nie trzeba być bowiem jasnowidzem, by prognozować, że po Iraku wcześniej czy później przyjdzie czas na kolejne państwa i reżimy, których funkcjonowanie w jeszcze większym stopniu zagraża bezpieczeństwu świata i regionów, niż działania irackiego satrapy. Przykładem numer 1 jest tu zwłaszcza uzbrojona po zęby Korea Północna rządzona przez komunistyczny kompleks militarny, w przypadku którego bezradne wydają się nawet siły wyższe, w sytuacji zaś, gdy północnokoreański reżim dysponuje już – lub będzie dysponował niebawem – bronią atomową oraz potężnym arsenałem rakietowym, wykazując jednocześnie cechy pełnej nieobliczalności graniczącej z szaleństwem, sprawa zaczyna przybierać postać dramatycznego dylematu.
To dobrze, że nie my musimy go rozstrzygać, z drugiej jednak strony trudno nie zdawać sobie sprawy, że szansa na to, by jego skutki nas ominęły, są zerowe.
ONZ – o czym wszyscy wiedzą – jest od dawna trupem, którego nie zdoła ożywić nawet specjalizujący się ponoć w takich zabiegach rosyjski czarownik Longo.
To zużyta teatralna dekoracja, utrzymywana z pieniędzy paru najbogatszych państw, martwa struktura nie mająca w kluczowych, rozstrzygających dla świata sprawach nic do powiedzenia i niezdolna do podjęcia jakichkolwiek skutecznych działań interwencyjnych wówczas, gdy okazują się one nieodzowne dla zbiorowego bezpieczeństwa.
Cedowanie takich powinności na światowe mocarstwa (do czego w przypadku Iraku zresztą nawet nie doszło, w związku z czym, o czym również wszyscy wiedzą, podstawa prawna działań przeciwko reżimowi Husajna – niezależnie do tego, jakich by jeszcze Amerykanie użyli argumentów na poparcie swojego stanowiska – nie istniała), jest, zwłaszcza w dalszej perspektywie, bardzo ryzykowne. Tymczasem wydaje się to być coraz częściej stosowaną praktyką, co ma również swoje konsekwencje w sferze absolutnie niezbędnej walki z oszalałym islamskim terroryzmem zagrażającym całej cywilizacji Zachodu (jeżeli komuś słowo: Zachód nie pasuje, dodajmy: również cywilizacji chrześcijańskiej), a także w odniesieniu do Bliskiego Wschodu, gdzie szanse na porozumienie się między Żydami oraz Palestyńczykami (czy szerzej: światem arabskim), biorąc pod uwagę emocjonalny stan ich wzajemnych stosunków i historyczne uwarunkowanie odwiecznego konfliktu, są nikłe. Nawiasem mówiąc – o czym zdaje się kiedyś już wspominałem – zaciekłość wielowiekowych konfliktów wokół tego skrawka ziemi, będącego nieustannym zarzewiem krwawych wojen, umacnia podejrzenie, że
z jakiegoś powodu jest to na naszej planecie region newralgiczny, nad którym panowanie ma o wiele większe znaczenie, niż moglibyśmy sądzić w potocznym rozumieniu tego określenia
(vide treści rozmaitych channelingów). Byłoby też ze wszech miar pożądane, byśmy – mowa o Polsce – w ten zawiniony przez obie strony konflikt nie mieszali się tak ochoczo, jak uczyniliśmy to w przypadku wojny w Iraku, co trudno pojąć, a jeszcze trudniej akceptować. Zwłaszcza – dodajmy – w sytuacji, gdy niezrozumiałej gorliwości w angażowaniu się naszego kraju w sprawę, która jej bezpośrednio nie dotyczyła, poprzez jednoznaczne opowiedzenie się za stanowiskiem światowego mocarstwa numer 1, towarzyszyło traktowanie przez służby imigracyjne tego mocarstwa polskich obywateli w sposób skandaliczny i urągający podstawowym prawom człowieka (odsyłanie na amerykańskich lotniskach ludzi mających ważne wizy samolotami do kraju, w dodatku z użyciem kajdanek, nie zezwalanie na ich przyjazd do Stanów Zjednoczonych w celu opieki nad chorym członkiem rodziny, czy udział w pogrzebie, tudzież pokaźna gama innych szykan, na temat których, ze skutkiem równym zeru, pisze od lat nasza prasa).
No i na dodatek te niepokojące informacje, jakie od czasu do czasu przenikają do opinii publicznej, a w których celuje zwłaszcza NEXUS, systematycznie donoszący o działaniach rozmaitych tajnych organizacji i struktur władzy w USA, w palecie których pomysły zaczipowania wszystkich obywateli i roztoczenia dzięki temu nad nimi totalnej kontroli (zob. książkę Kontrola umysłu, Wydawnictwo Neuron, Wrocław 2002), mogą w pewnym momencie stać się groźnym czynnikiem formującym oblicze obecnej cywilizacji (w tym kontekście warto również zwrócić uwagę na artykuł Szczepionka przeciw terrorowi, jaki niedawno ukazał się w niemieckim periodyku Matrix 3000; nr z maja-czerwca br.).
Oczywiście w tle czają się i inne ważne pytania.
Np., jak to się dzieje, że psychopaci i mordercy tak często dochodzą do władzy, jakie mechanizmy społeczne i cywilizacyjne (czy tylko zresztą one? – tu już sięgamy nieuchronnie do wątków metafizycznych), sprawiają, że odbywa się to tak łatwo, a jednocześnie tak trudno później ów stan konwalidować, co jest przyczyną nieustannej aktualności hasła Krew oliwą historii, gdzie wreszcie szukać przyczyn równie długotrwałego, co bezskutecznego zmagania się ze złem w jego krystalicznej postaci, czego rezultatem staje się zwalczanie go również za pomocą zła – bo Dobro w jego obliczu okazuje się bezradne? Ani wielkie filozofie, ani religie tych złowrogich prawidłowości nie potrafią przekonywująco wyjaśnić.
Skłamałbym również, gdybym powiedział, że wiem, jak rozstrzygać tego typu dylematy we własnym sumieniu, zwłaszcza gdy wokół tak wiele niewiadomych i zmiennych ukrytych (vide: treści niektórych przepowiedni i przekazów channelingowych, w przypadku których zresztą ustalenie źródła tożsamości ich nadawców wcale nie jest tak proste i tak jednoznaczne, jak niektórzy mniemają). Pewne wydaje się jedno: że
wkroczyliśmy w bezprecedensowo trudną i niebezpieczną epokę, w której dekompozycja cywilizacji w jej dotychczasowym kształcie stała się już bezspornym faktem,
a nasz osobisty wkład w powstrzymanie wspomnianych procesów w skali globalnej jawi się niewielki. I wprawdzie w tego rodzaju przypadkach zawsze warto odwołać się do starego i znanego powiedzenia, w myśl którego, jeżeli nie wiesz jak się w określonej sytuacji zachować, na wszelki wypadek zachowaj się przyzwoicie, jednak coraz częściej towarzyszy temu gorzka świadomość, że gdy przyzwoitości wokół nas, zwłaszcza w sferze polityki, tyle co na lekarstwo, ona – przyzwoitość – może w ostatecznym rozrachunku okazać się niezbędnym, ale niewystarczającym komponentem transformowania rzeczywistości, w jakiej żyjemy.
Dorota Krzymowska (zob. Nieznany Świat nr 12 z 2001 r., fotoreportaż Magiczne ptaki Doroty) namalowała niedawno obraz, gdzie siedzące na gałęzi drzewa stado czarnych gawronów, jakby w oczekiwaniu na coś, milcząco wpatruje się w widoczne na horyzoncie wielkie miasto, którego pejzaż tworzą drapacze chmur przemieszane z kopułami minaretów.
W radio któryś raz z rzędu nadają piosenkę Jutro będzie dobry dzień.
Stanisław Brzozowski (1878−1911) napisał: Każdy okruch duszy ludzkiej jest momentem dziejów.