Gdzieś po miesiącu marszu zdarzały mi się wręcz magiczne momenty euforii. Czułem wtedy ogromną lekkość oraz radość niezależnie od tego, co działo się wokół mnie – czy było wściekle zimno czy wiał huraganowy wiatr. To coś było głęboko we mnie; stamtąd promieniowało ciepło i uniesienie – mówi ubiegłoroczny zdobywca obu biegunów ziemi.
Wydawało się, że o wyprawach Marka Kamińskiego na Biegun Północny i Południowy wszystko już wiemy. A jednak…
Prezentowany przez nas reportaż opowiada o sprawach, którymi zazwyczaj nie interesowali się dziennikarze, oblegający wybitnego polskiego polarnika po jego triumfalnych powrotach z Arktyki i Antarktydy. W opowieści tej pojawia się m.in. fascynujący motyw ptaka towarzyszący człowiekowi zarówno podczas wyprawy na biegun północny, jak i wcześniejszej – na Grenlandię. Czy był on tylko pomyślnym magicznym znakiem – jak zinterpretował to Marek Kamiński – czy może także zwiastunem nadziei dla umęczonej ziemi, która tam, w strefie biegunów, szczególnie wyraziście ukazuje swój transcendentny wymiar?
Redakcja
Gdy Marek wiosną zeszłego roku ruszał na Biegun Północny, przez pierwsze kilometry towarzyszył mu pewien ptak – opowiada matka, Maria Kamińska. – Potem, gdy w końcu maja wraz z Wojtkiem Moskalem dotarli do celu, stała się rzecz prawie niemożliwa: nad biegunem, w tym jednym z najsamotniejszych miejsc na kuli ziemskiej, latał ten sam ptak.
Jak tam doleciał? Czym żywił się w drodze? Jak udało mu się tak długo przetrwać na pustkowiu? – na te pytania nigdy nie udało im się odpowiedzieć. Marek potraktował to jako dobry znak. Kto wie, czy właśnie wtedy nie postanowił, że jeszcze tego samego roku ruszy na biegun południowy.
27 grudnia 1995 r., po 53 dniach marszu i pokonaniu 1400 kilometrów, 31-letni Marek Kamiński osiągnął cel swojej kolejnej wyprawy i stanął na biegunie południowym.
W ten sposób stał się pierwszym człowiekiem, który w ciągu jednego roku, pieszo i bez wsparcia z zewnątrz, dotarł na oba bieguny. Jego nazwisko – obok Amundsena, Nansena, Shackeltona, Peary’ego i Scotta – na trwałe weszło do annałów polarnictwa.
W maju tego samego roku (przed wyprawą na Biegun Południowy), wraz z innym polarnikiem, Wojciechem Moskalem, Kamiński po 73 dniach marszu stanął na Biegunie Północnym. Łącznie, w minionym roku, przez blisko pół roku przebywał na obszarach polarnych.
Gdy się czegoś bardzo chce, gdy nam ogromnie na tym zależy, można dokonać praktycznie wszystkiego.
Sporą część tego czasu spędził samotnie, w ekstremalnie trudnych warunkach atmosferycznych. W Arktyce, ciągnąc czubato wyładowane sanki z ekwipunkiem, zmagał się z lodowymi torosami i szczelinami, które teoretycznie mogły otworzyć się w nocy pod namiotem, lub nawet pod jego śpiworem. Na Antarktydzie – ciągnąc jeszcze cięższe „pułki” (nie można było, jak na północy, wspólnej części ładunku rozdzielić na dwie osoby) – cały czas szedł pod huraganowy wiatr, który o tej porze roku zawsze wieje od bieguna.