Z jego pomocy korzystała niejednokrotnie policja, a także wojsko. Największy obecnie polski jasnowidz Krzysztof Jackowski wskazał ostatnio m.in. bezbłędnie miejsce, gdzie od dziewięciu dni w odludnej okolicy czekała na ratunek poszukiwana kobieta. Odnalazł także zwłoki zaginionego żołnierza.
Wielkanoc 1995 r. była w Człuchowie śnieżna – wspomina Krzysztof Jackowski
- Nie mieliśmy gości. Była świąteczna niedziela, godzina 23.00. Żona, wraz z dziećmi, położyła się spać. Chciałem jeszcze zapalić sobie papierosa. Wyszedłem do drugiego pokoju, otworzyłem okno. Patrzę i myślę: „Już tu prawie wiosna, a na dworze leży mokry śnieg”. Nagłe mam wizję: w ułamku sekundy widzę, jak stojący naprzeciw blok mieszkalny rozpada się i… wybucha.
Następnego dnia prasa, radio i telewizja poinformowała, że w Gdańsku nastąpił wybuch gazu w wieżowcu, co pociągnęło za sobą liczne ofiary wśród mieszkańców.
Kilka lat wcześniej Jackowski pewnego letniego wieczora siedział na ławce przed swoim domem i rozmawiał z kolegą. W tym czasie przechodził w pobliżu szybkim krokiem pewien mężczyzna. Widząc, że Jackowski pali papierosa, podszedł do niego, prosząc: „Niech mi pan da odpalić”. Ten spełnił życzenie, jednak w tym momencie pojawiła się wizja: konnym wozem jedzie stare małżeństwo, a osobnik odpalający od Jackowskiego papierosa uderza w furmankę prowadzoną przez siebie ciężarówką. Następuje śmiertelny wypadek.
Nieznajomy chciał już odejść, gdy został nagle zaskoczony pytaniem o ujrzaną przed chwilą wizję. Okazała się ona w pełni prawdziwa.
– To stało się przed dziesięciu laty na południu Polski – powiedział przechodzień. – Byłem wtedy kierowcą, teraz pracuję w innym zawodzie i przeniosłem się na północ kraju. Rzeczywiście uderzyłem wtedy ciężarówką w końską furmankę, w wyniku czego zginął człowiek, z tym, że wina była po stronie tamtego małżeństwa.
Po miesiącu eks-kierowca spotkał Jackowskiego w sklepie i zapytał go: „Ale… skąd pan to wszystko właściwie wie?” Nie był bowiem świadom tego, że przypadkowo rozmawiał z największym obecnie polskim jasnowidzem Krzysztofem JACKOWSKIM, o którym nie bez racji mówi się, że jest następcą ojca Czesława Klimuszki (1906−1980).
Ma dziś 34 lata i od dawna interesuje się astronomią.
– Gwiazdy, galaktyki, przestrzeń znaczyły dla mnie zawsze bardzo wiele – opowiada. – Zapisałem się do Stowarzyszenia Miłośników Astronomii „Cygnus” we Wrocławiu: nawet pisywałem do „Świata Młodych”. Jednocześnie interesowałem się filozofią i Bogiem, którego zawsze łączyłem z astronomią. Zadawałem sobie zwłaszcza pytanie, czym jest nicość? Jeżeli człowiek umiera, jego psychika powinna obrócić się w nicość. To znaczy w co? Problem ten nurtował mnie, szukałem odpowiedzi na dręczące mnie pytania. I doszedłem do wniosku,- że nicość nie istnieje. Gdyby było inaczej, można by sobie jakoś ją wyobrazić, opisać, obliczyć, wytłumaczyć. Musiałaby być CZYMŚ. A ponieważ nie można tego zrobić, nie ma jej. I nie ma prawa istnieć pod żadnym pozorem.
– Zainteresowanie astronomią i Bogiem – kontynuuje – trwało długo, a ja nie miałem jeszcze żadnych wizji i przeczuć. Pojawiły się one dopiero wtedy, kiedy zacząłem interesować się parapsychologią. Takie lektury, jak „ŻYCIE PO ŻYCIU”, czy „ŻYCIE PO ŚMIERCI”, publikacje na temat religii i kultur Wschodu, książki o Ojcu Pio, całkowicie mnie wciągnęły i miały z pewnością wpływ na to, co dziś robię. W którymś, trudnym już do wytłumaczenia stanie psychiki, udało się mi „przenieść” astralnie, mistycznie. I tak to się zaczęło…
– Czy przypomina Pan sobie swoją pierwszą wizję?
– Tak. Było to przed siedmiu laty. Leżę wieczorem w łóżku. Zamykam oczy i… widzę za swoim budynkiem komunalnym jakieś wodociągowe wykopy. Mówię do żony: „Elu, widzę, że jutro nie będzie wody. Trzeba nabrać wody.” Zbagatelizowała tę moją zapowiedź. A nazajutrz rzeczywiście nie było w domu wody, bo pękła rura.