Urodziłem się w Boliwii, gdzie babcia od dziecka wychowywała mnie w świadomości, że zmarli żyją wśród nas, patrzą nam na ręce i się nami opiekują
Nie miałem w rodzinie wybitnych przodków, zatem żaden z nich nie przemienił się ani w górę, ani w rzekę. Widywaliśmy ich jedynie w obrębie domu i ogrodu babci. Nosili białe kapelusze z szerokimi rondami i okrągłym szczytem oraz poncha w kolorze czerwonym. Tak bardzo bałem się duendes, że na ich widok pierzchałem do domu w podskokach. Bywało, tak przynajmniej zapewniała nas babcia, że dostawali się za nami do kuchni pod postacią świnek morskich, których sporo grasowało po klepisku, czekając aż ktoś rzuci im obierki od kartofli.
Jeżeli w świetle lampy naftowej dostrzegło się świnkę o nietypowym umaszczeniu, można było być pewnym, że przez nieostrożność właśnie wpuściło się do domu duszę zmarłego. A niezbitym dowodem na to było znalezienie nazajutrz przy drzwiach wielkiego taparaku – motyla nocnego ascalapha odorata, którego sąsiedzi chętnie by zabili. Nasze dusze zmarłych są bowiem bardzo terytorialne, i o ile swoim potrafią co najwyżej napędzić strachu, to dla sąsiadów są bezpośrednim zagrożeniem życia.
Ale przyszedł dzień, kiedy z Boliwii przeprowadziliśmy się do Polski. Miałem wtedy 12 lat i w dobrej szkole rychło nauczyłem się oddzielać fikcję od rzeczywistości. Okazało się, przynajmniej według moich nauczycieli, że fikcja służy jedynie do opowiadania bajek. To dlatego
postanowiłem zostać bajarzem.
Ta część mojej rzeczywistości zdawała mi się zawsze o wiele ciekawsza od tej naukowej. Lecz nie nastąpiło to z dnia na dzień. Kilka lat byłem pod mocnym wpływem racjonalizmu i doszło do tego, że swoje wspomnienia z dzieciństwa kwitowałem szyderczym śmiechem. Wiele z tego pozostało we mnie i chyba nie da się tego już odwrócić. Poszedłem w naukę i racjonalność. Tak dojrzał mój mózg. Jednak pewne doświadczenie sprzed kilku lat otworzyło na nowo wrota do tamtego, dawno zapomnianego, świata.
Jednego roku zmarł mój ojciec, a w Boliwii babcia i dziadek. Ojciec był człowiekiem dość wpływowym w swoim środowisku, więc ludzie tak łatwo o nim nie zapomnieli. Być może, gdybym nadal mieszkał w Boliwii, sprawiłbym jakoś, że jego dusza zamieniłaby się chociaż w drzewo. A tak skończyło się na tabliczce z nazwą ulicy jego imienia, gdzieś w odległej od centrum dzielnicy. Zawsze coś. Ale ja, choć daleko od Boliwii, jego obecność czuję do dziś, zgodnie z tym, co moi krajanie opowiadają o zmarłych obcowaniu. Jest to fizyczne wsparcie w każdej trudnej sytuacji. Opowiadam o tym z lekkim zmieszaniem, bo mój racjonalny mózg nauczył się takie rzeczy wkładać między bajki i nic na to nie poradzę. Ale skoro piszę teraz na bezpiecznym gruncie, zwierzę się nieco z moich spostrzeżeń.
W pierwszych latach po śmierci ojciec
ukazywał mi się jedynie w snach.
Po prostu nadal spędzaliśmy ze sobą czas, jak zwykliśmy to robić za jego życia. Miał ten sam głos, te same nawyki, a nawet pachniał tak samo. Z czasem jednak stał się głosem bezcielesnym, który dawał się słyszeć tylko w sytuacjach wyjątkowych. Opowiem o jednej z nich. Wybraliśmy się kiedyś z żoną rowerami asfaltową drogą z Ostrowa Lubelskiego do Łęcznej. Ja oczywiście jechałem z tyłu, żeby żona nie widziała, że nie trzymam rąk na kierownicy. Kasku nie miałem. Nagle, na wysepce piachu straciłem równowagę i z całej siły oraz wysokości uderzyłem głową o asfalt. Światło natychmiast zgasło przed moimi oczami i poczułem, jak wszystkie inne zmysły w szybkim tempie również się wyłączają. Czułem wyraźnie, że w ich miejsce rozlewa się śmierć. Wtedy odezwał się mój tata i pewnym, spokojnym głosem powiedział: Apreta fuerte, co znaczy mniej więcej: Zepnij się. Tak też zrobiłem. Spiąłem wszystkie mięśnie całego ciała i po chwili ujrzałem żonę biegnącą w moją stronę. Następnych kilka dni spędziłem w szpitalu. Tomografia mózgu ujawniła poważne uszkodzenia, po których dziś nie ma ani śladu. Pamiętam też, że bardzo długo nie mogłem pozbyć się zakwasów z całego ciała od tego spięcia. Skąd tata wiedział, że to mnie uratuje? Nie mam pojęcia. Nie wiem nawet czy istnieje racjonalny związek między spinaniem całego ciała a utrzymaniem świadomości w takich sytuacjach. I nie chcę wiedzieć. Wystarczy mi, że wedle naszych podań tak właśnie robią ci, którzy nie chcą pozwolić, aby dusza ich opuściła. Powiadają w moim kraju, że dusza może opuścić ciało człowieka śpiącego i nastręczać się sąsiadom, zalecać się do panien i straszyć. Więc kto chce tego uniknąć apreta fuerte – i utrzymuje ją przy sobie.