Od niemal dwóch wieków archeolodzy i historycy próbują sklecić jakąś konkretną wersję prapoczątków Polski. Pytań bez odpowiedzi jednak nie brakuje. Historia gmatwa się, rwie i jakoś wciąż nam umyka…
Na domiar złego źródła nie potwierdzają spraw jakże istotnych, w tym chociażby istnienia plemienia Polan, od którego rzekomo miała się wziąć nazwa naszego kraju, choć zapewne nieraz słyszeliśmy o tym, zasiadając jeszcze w szkolnych ławkach. Co prawda, posiada ona słowiański rodowód, ale wywodzi się on od słowa pole. Sam mechanizm powstawania tego typu nazw własnych, ściśle związany z uwidocznieniem tożsamości i odrębności grup społecznych, już w czasach antyku nie był niczym nadzwyczajnym.
Trudne początki
O Słowianach ciągle wiemy mało. Zdumiewająco mało. Sprawy nie ułatwia fakt, że nie pozostawili oni po sobie dokumentów pisanych, ponieważ obcy był im alfabet. To, że na wzmianki na ich temat natrafiamy dopiero w VI stuleciu, nie jest bynajmniej przypadkiem – kultura określona później mianem słowiańskiej rozwijała się daleko od głównych ośrodków cywilizacji, by nie rzec – na obrzeżach świata. Do tego była mocno rozproszona, a jej ślady materialne bardzo skromne. Tymczasem my nadal ją idealizujemy i chcemy widzieć więcej niż pozwalają na to źródła. Ze skrawków naszej wiedzy o Słowianach wynika, że wiedli swój mało skomplikowany żywot w półziemiankach, spali na słomie, na co dzień zaś posilali się biedazupą, a do tego z przeciekających naczyń. Żyli rozproszeni, w otwartych osadach, ponieważ o fazie grodowej mówimy dopiero w IX stuleciu. Byli skazani na łaskę Matki Natury. Gdy urodzaj nie dopisał, z pewnością nie dojadali. Poza tym przynajmniej początkowo nie gromadzili dóbr materialnych, w tym srebra i złota, jak mogłoby się wydawać. W życiu codziennym bazowali na drewnie, wiklinie oraz skórach. I wytwarzali tyle, ile było im potrzebne do przetrwania. Zaradność i samowystarczalność godna podziwu.
Dla pierwszych Słowian, którzy z jakichś powodów zdecydowali się na wędrówkę i osiedlenie się na obszarze dzisiejszej Polski, nie był on krainą mlekiem i miodem płynącą, lecz przestrzenią dziką, podmokłą oraz niebezpieczną. Jego okiełznanie było dla nich nie lada wyzwaniem. Nic zatem dziwnego, że z naszego punktu widzenia ich jakże nudna i prymitywna egzystencja miała jeden strategiczny cel – przetrwać. Schyłek epoki starożytnej i nadejście tzw. wieków średnich, trudno nazwać okresem prosperity. Był to bowiem czas wielkiego załamania cywilizacyjnego i kryzysu ekonomicznego. Upadek niegdyś imperialnego Rzymu, panoszące się hordy barbarzyńców szukających swego miejsca na ziemi, zerwanie kontaktów handlowych, a do tego niesprzyjające czynniki klimatyczne (ochłodzenie), determinowało szeroko rozumianą samowystarczalność.
Domniemania
Dziś na temat tej rolniczej społeczności powstają kolejne hipotezy i przypuszczenia. Do głosu co rusz dochodzą pomruki paranauki, mówiące np. o Wielkiej Lechii. Choć może to wydać się nieco śmieszne, mit o potężnej starożytnej Polsce nie jest dzisiejszym wymysłem, gdyż wykluł się on z fantazji średniowiecznych umysłów. Nasz pierwszy anonimowy kronikarz zwany Gallem, skrobnął pierwszą kronikę w XII stuleciu i tak naprawdę niewiele miał do powiedzenia w zakresie zrębów naszej ojczyzny. Owszem, spisał legendę o Piaście i Popielu, wymienił również z imienia trzech przodków naszego pierwszego niekoronowanego władcy, ale zbyt wylewny nie był. Być może tylko tyle wyłapało jego ucho z ustnych przekazów, stanowiących zaledwie fragment tradycji dynastycznych. A reszta kronikarzy? Cóż. Mogła zabawiać nas już do woli bardziej lub mniej pociesznymi historyjkami typu: boje Aleksandra Wielkiego i samego Cezara z dawnymi Słowianami. Opowiastki te powstawały na kanwie ówczesnej metodologii spisania najdawniejszych dziejów. Jeśli bowiem przyjąć, że wszystkie ludy na świecie wywodzą się od potomków legendarnego budowniczego arki, jakżeby Polacy mogliby odstawać od tej wizji/ Od sarmatów wywodzili swój rodowód szlachcice Rzeczypospolitej, a wraz z jej upadkiem, wydłużanie rodzimych korzeni do granic absurdu stało się istotnym elementem narodowej dumy. W czasach ucisku i niedoli, jak grzyby po deszczu zaczęły mnożyć się fantastyczne zabytki piśmiennictwa dotyczące najdawniejszej historii naszego kraju. Z upodobaniem sięgają po nie apologeci Wielkiej Lechii, co zupełnie rozmywa się z rzetelną wiedzą historyczną i obecnym stanem badań. Skoro dowodów brak, a archeologia milczy, wszystkie chwyty dozwolone.