Z Piotrem Lewandowskim, autorem książki Samoleczenie Metodą B.S.M. i popularyzatorem teorii pułkownika Eugeniusza Uchnasta, o bioemanacyjnym sprzężeniu ludzkiego ciała z mózgiem, rozmawia Dorota Czerwińska
W tym roku mija 30 lat od pierwszego wydania Pana książki. Jak dotarł Pan do zawartej w niej wiedzy?
– Byłem sportowcem, zawodnikiem Legii Warszawa, ale zachorowałem. Wykryto u mnie wrzody na dwunastnicy, niedokrwienie lewej komory serca i żółtaczkę, której nabawiłem się podczas badań w szpitalu. Nie miałem siły wykonywać swojego zawodu, więc zatrudniłem się w Parku Kultury w Powsinie jako trener sportowy i instruktor kulturalno-oświatowy. Przychodził tam grać w szachy jowialny starszy pan. Chętnie dzielił się z innymi swoją wiedzą, w tym autorską metodą uzdrawiania, polegającą na przykładaniu rąk do głowy w odpowiednich miejscach. Któregoś dnia podsłuchałem jego rozmowę z lekarką dyżurującą w ośrodku. Okazało się, że Eugeniusz Uchnast był emerytowanym pułkownikiem Wojska Polskiego i uczył m.in. lekarzy w szpitalach, w jaki sposób pacjent za pomocą własnego pola energetycznego może wspomóc leczenie konwencjonalne. Gdy poszedł do domu, lekarka zaczęła się śmiać, nie dowierzając jego słowom. Przyznała, że w głowie znajdują się ośrodki centralnego układu nerwowego, jednak wolała przepisywać swoim pacjentom tradycyjne leki. W przeciwieństwie do niej zainteresowałem się tym tematem, bo chciałem pomóc znajomej, która miała guza mózgu. Gdy ponownie spotkałem pułkownika, poprosiłem, żeby opowiedział mi o tej metodzie. Zgodził się i nauczył mnie jej stosowania.
Rozrysował schematy przykładania rąk do głowy?
– Nie, po prostu pokazał mi w jakich pozycjach mam trzymać ręce w zależności od rodzaju choroby czy dolegliwości. W ten sposób zainicjowałem samoleczenie. Trzymając ręce na głowie, zacząłem czuć, że w organizmie coś się dzieje. Chore miejsca były rozgrzane i piekące, zwłaszcza wątroba, jakby mi ktoś wkładał do niej gorący nóż. Gdy nie przykładałem rąk, niczego nie czułem. Później trzymałem rękę na sercu. Półtora miesiąca od rozpoczęcia stosowania metody B.S.M. odebrałem bardzo dobre wyniki badań. Wynikało z nich, że niedokrwienie lewej komory ustąpiło, zniknęły wrzody na dwunastnicy, a poziom bilirubiny we krwi wrócił do normy. W tak krótkim czasie wyleczyłem się ze wszystkich chorób i bardzo dobrze się czułem.
Od tego momentu zaczął Pan popularyzować tę metodę?
– Tak, zaproponowałem Eugeniuszowi Uchnastowi, żeby napisał skrypt na temat swojej autorskiej metody samoleczenia, a ja będę go rozpowszechniał. Doradził, żebym sam to zrobił i się pod tym podpisał. Uznał, jak sądzę, że z racji stanowiska, które zajmował, jemu po prostu nie wypada. Od tego momentu skrypt był już mój.
Skąd pułkownik WP, który nie był lekarzem, miał taką wiedzę?
– Eugeniusz Uchnast z wykształcenia był prawnikiem i historykiem, a fizyka i neurologia stanowiły jego hobby. Interesował się budową i pracą mózgu wraz z centralnym układem nerwowym. Skuteczność metody testował na sobie. Cierpiał na rwę kulszową, ale postanowił zasnąć, więc przyłożył sobie rękę do głowy w miejscu, gdzie znajduje się ośrodek zawiadujący biodrem. Nim usnął, stwierdził, że ból ustąpił, ale gdy zdejmował rękę z głowy, cierpienie powracało. W ciągu kilku dni wyleczył biodro, później gardło. Doszedł do wniosku, że trzeba zakryć ośrodki czuciowe na głowie, bo wtedy działamy również na ośrodki ruchu. Tylko zmysłu czucia nie da się w człowieku zakłócić.
W latach 90. ub. w wyszedł Pan z tą wiedzą i skryptem do ludzi.
– Organizowałem spotkania w różnych ośrodkach kulturalno-oświatowych, tam, gdzie jeździłem wspólnie z Eugeniuszem Uchnastem, autorem metody B.S.M. Wtedy działało dużo klubów osiedlowych. Prezentowaliśmy publiczności metodę i rozdawaliśmy skrypty za darmo, w sumie około 10 tys. publikacji. Wtedy jeszcze na tym nie zarabiałem. Jednak po pięciu latach naszej współpracy, Eugeniusz Uchnast wycofał się. Okazało się, że metoda samoleczenia zaszkodziła jego przyjacielowi, który chorował na serce. Od tego czasu działałem sam. Mimo że nie pozwalał mi rozpowszechniać skryptu, dalej go rozdawałem za darmo i organizowałem spotkania dla coraz większej widowni, m.in. w Teatrze Powszechnym w Łodzi, w Teatrze Polskim we Wrocławiu, czy teatrze w Białymstoku. Wynajem sal opłacałem z własnej kieszeni, zarabiając na sprzedaży książek. Wiedziałem, że wielu ludzi potrzebuje pomocy. I miałem nadzieję, że ktoś ze środowiska medycznego mi pomoże w rozpowszechnianiu tej wiedzy. W 2000 r. założyłem Fundację Samoleczenie Metodą BSM (www.fundacjabsm.pl). Już 30 lat obserwuję jak reagują na nią chorzy, chociaż zauważyłem też, że w praktyce ma ona pewne ograniczenia.