Tytułowe Wiwarium – pojemnik do obserwacji małych zwierząt, symulujący ich naturalne środowisko – to czytelny drogowskaz, w jaką stronę pójdą twórcy tego obrazu. Atmosfera żywcem wyjęta z Tima Burtona czy Davida Lyncha stanowi tło dla testu Rorschacha – celowo niejasnego koszmaru, do którego wnosimy własny bagaż i z którego musimy wyciągnąć osobiste wnioski
W sekwencji otwierającej film do gniazda wdziera się kukułka, z niesfornym podrzutkiem, domagając się, by zdezorientowana zastępcza matka go nakarmiła. Pasożyt nie daje chwili wytchnienia – wiecznie głodny, rozwiera dziób i dopomina się o pokarm. – Taka jest natura – komentuje ten fakt Gemma (Imogen Poots), zwracając się do jednej ze swoich młodych podopiecznych, którymi opiekuje się w przedszkolu.
Ona i jej chłopak Tom (Jesse Eisenberg) są właśnie w trakcie poszukiwań niedrogiego domu, w którym mogliby założyć przyszłą rodzinę. Agencja nieruchomości, na którą trafiają, reklamuje administrowane przez siebie osiedle hasłem: Wystarczająco blisko i wystarczająco daleko.
Dzięki czystym ulicom, jednolitej architekturze i świeżo przyciętym trawnikom, krajobraz, w który się zanurzają, przywodzi na myśl nienaturalną sielankę, żywcem wyjętą z magazynu dla kobiet z lat 50. Rzędy identycznych czworoboków przypominają domki dla lalek – pastelowe symulakrum podmiejskiego piekła, z nieboskłonem upstrzonym identycznymi chmurkami w surrealistycznym stylu Rene Magritte’a.